Nikt nie chce przyjąć odpowiedzialności za śmierć zwolenników islamistów, protestujących przed meczetem Rabaa Adhawiya.
To z pewnością najbardziej krwawe zamieszki, do jakich doszło od czasu odsunięcia od władzy islamistów z Bractwa Muzułmańskiego. Zwolennicy Bractwa, jak każdego dnia protestowali przed meczetem Rabaa Adhawiya. Nad ranem snajperzy otworzyli do nich ogień z broni maszynowej.
Świadkowie twierdzą, że za spust pociągnęli żołnierze i policjanci. - To było piekło. Większość ofiar zmarła od postrzału pociskami w głowę, od snajperów. To niewiarygodne - mówił jeden ze świadków, lekarz Hesham Ibrahim.
Z kolei przedstawiciele armii i policji twierdzą, że nie użyli ostrej broni, a jedynie gazu łzawiącego, a snajperzy nie byli ani policjantami ani żołnierzami.
Egipskie władze oskarżyły Bractwo Muzułmańskie o prowokowanie zajść. Świadkowie twierdzą, że do starć doszło, gdy islamiści próbowali zablokować jedną z głównych dróg w dzielnicy.
Po porannych wydarzeniach Bractwo zapowiedziało kontynuowanie antyrządowych protestów. Z kolei minister spraw wewnętrznych poinformował, że okolice meczetu wkrótce zostaną oczyszczone z demonstrantów.
Bractwo Muzułmańskie nie uznaje odsunięcia od władzy Mohammeda Mursiego. Były prezydent jest przetrzymywany w odosobnieniu. Egipskie władze poinformowały dzisiaj, że obalony prezydent wkrótce trafi do więzienia, tego samego, w którym jest teraz obalony dwa lata temu prezydent Hosni Mubarak.