Chodzi o zamach, do którego doszło na lotnisku w Burgas w lipcu ubiegłego roku. Dziennik "Trud", powołując się na informacje uzyskane od śledczych, podaje, że m.in. detonator użyty do odpalenia ładunku wybuchowego przyjechał do Bułgarii w pociągu międzynarodowym, wyjeżdżającym z Warszawy. Części do bomby miał przemycić zamachowiec i jego dwóch pomocników. Miało do tego dojść trzy tygodnie przed zamachem, w którym zginęło pięciu izraelskich turystów i bułgarski kierowca autobusu.
Detonator i urządzenie o zdalnego odpalenia ładunku za pomocą fal radiowych ukryto prawdopodobnie albo w konstrukcji wagonu, albo w schowkach w torbach podróżnych. Inna wersja mówi o przemyceniu ich w urządzeniach elektronicznych, jak aparaty fotograficzne, kamery i telefony komórkowe.
Bułgarski resort spraw wewnętrznych informował, że udało się ustalić tożsamość dwóch pomocników zamachowca. Obaj mieszkają w tej chwili w Libanie. Wciąż nie wiadomo za to, kim był sam zamachowiec.
Desi Tancheva była dziennikarka śledcza mówi w rozmowie z IAR, że bułgarska prasa wspomina o "wątku polskim" w dochodzeniu. Nowym elementem śledztwa jest to, że terroryści jadąc pociągiem z Warszawy w bagażach mieli części do bomby. Nadal jednak nie wiadomo dlaczego do eksplozji doszło już na lotnisku, a nie w drodze do hotelu - przyznaje Tancheva.
Była dziennikarka śledcza dodaje, że policja ujawniła iż dwaj poszukiwani terroryści powiązani prawdopodobnie z Hezbollahem pochodzą z Kanady i Australii.
Rzecznik Prokuratury Generalnej Maciej Kujawski potwierdził IAR, że strona polska udzielała bułgarskiej prokuraturze pomocy prawnej w sprawie zamachu. Nie ujawnił szczegółów współpracy z Sofią.
Do zamachu na lotnisku w Burgas doszło 18 lipca 2012 roku.