W chwili, gdy samolot prezydenta Francji wracającego z RPA z uroczystości żałobnych po śmierci Nelsona Mandela wylądował w Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej, na płytę lotniska wtargnęły dwa samochody terenowe i cztery półciężarówki. Były wypełnione uzbrojonymi po zęby członkami Saleki - organizacji rebeliantów muzułmańskich.

Reklama

W tym czasie Francis Hollande rozmawiał w budynku terminalu z narzuconym właśnie przez rebeliantów tymczasowym prezydentem kraju Michelem Djotodia.

Rebelianci opuścili pojazdy i z bronią w ręku zbliżyli się na kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym toczyły się rozmowy prezydentów. Po krótkiej dyskusji stojącego na ich czele sudańskiego generała z żołnierzami francuskiej jednostki specjalnej rebelianci opuścili teren lotniska.

Pałac Elizejski po przedostaniu się tej wiadomości do mediów przyznał, że sytuacja była krytyczna. Komentatorzy zastanawiają się, w jaki sposób rebeliantom udało się dostać tak blisko prezydenta Hollande'a na oczach francuskich jednostek specjalnych, które mają strzec obywateli Francji w Bangi i właśnie lotniska.