– Estonia i inne państwa bałtyckie powinny więcej inwestować w obronę narodową – mówił 2 marca estoński prezydent Toomas Ilves. Jeśli Zachód się nie obudzi w sprawie agresywnej polityki Rosji, jutro może być za późno – pisał poseł z tego samego kraju Marko Mihkelson. Rumuńscy publicyści już przed miesiącem zastanawiali się, jak w razie wojny domowej i rosyjskiej "pomocy" wesprzeć własnych rodaków żyjących w północnej Bukowinie, przyłączonej do ZSRR w 1940 r.
Z kolei Robert Ondrejcsak, były doradca słowackiego resortu obrony, napisał na łamach „Sme”: Tu już nie chodzi o Irak, tu chodzi o nasze granice. 25 lat żyliśmy w iluzji relatywnie bezpiecznego świata. Debatowaliśmy o polityce społecznej czy tematach obywatelskich. A teraz Rosja napadła zbrojnie na naszego sąsiada. Rząd Słowacji wzmocnił ochronę krótkiej, 98-kilometrowej granicy z Ukrainą i przygotowuje się na możliwą falę uchodźców. Z kolei szef resortu obrony Czech Martin Stropnicky zapowiedział niedopuszczenie Rosji do przetargu na rozbudowę elektrowni atomowej w Temelinie. O wartą 10 mld dol. inwestycję ubiegało się m.in. konsorcjum z Atomstrojeksportem na czele.
Dystansu wobec Rosji nie ukrywa nawet Białoruś, związana z Rosją sojuszem politycznym i wojskowym. – Ukraina powinna pozostać państwem suwerennym, niepodległym i jednolitym terytorialnie – oświadczył przy okazji rzecznik białoruskiego MSZ Dźmitry Mironczyk. Przy okazji dostrzeżono szansę na poprawę relacji z Zachodem. – Mamy nadzieję, że postęp będzie nieodwracalny, bo pewną poprawę już widać – komentował minister spraw zagranicznych Uładzimir Makiej relacje unijno-białoruskie na antenie kanału Biełaruś-1 po spotkaniach z szefami MSZ Łotwy i Litwy. Wcześniej Mińsk w reakcji na protesty na Majdanie zaostrzył przepisy o stanie wojennym, zabezpieczając się przed rozlaniem rewolucji na własne terytorium.