W miniony weekend na Ukrainie największe partie wyłoniły na zjazdach swoich kandydatów na prezydenta. Największą niewiadomą był kilkukrotnie przekładany zjazd odsuniętej od władzy w wyniku protestów Partii Regionów. Największą niespodzianką – rezygnacja ze startu w majowych wyborach Witalija Kliczki, który jeszcze kilka tygodni temu był uznawany za faworyta wyścigu.
– Przyszły prezydent powinien mieć możliwie maksymalne poparcie ludzi. Obecnie takim kandydatem jest Petro Poroszenko – oświadczył Kliczko na zjeździe partii UDAR. Poroszenko to oligarcha, właściciel cukierniczego koncernu Roshen i popularnej telewizji 5 Kanał, sponsor pomarańczowej rewolucji i niedawnego Euromajdanu. Zgodnie z ostatnimi sondażami to on ma największe szanse na zwycięstwo, ciesząc się poparciem 25 proc. Ukraińców. Drugi na tej liście Kliczko, który w maju zamiast o prezydenturę powalczy o stanowisko mera Kijowa, miał 9 proc.
Poroszenko zawdzięcza swoją popularność temu, co zrobił dla Majdanu. Większość protestujących doceniła jego obecność w gorących momentach konfliktu i – w odróżnieniu od niektórych rywali – nieprzesadnie nachalną autopromocję. W trakcie zimnej wojny z Rosją był jedynym obok radykała Ołeha Laszki kijowskim politykiem, który pojechał na Krym z próbą mediacji. Symferopolska milicja w ostatniej chwili uratowała go przed linczem. Sam nie wszedł do rządu Arsenija Jaceniuka, trudno go więc oskarżać o utratę półwyspu.
Poroszenko powalczy o II turę z byłą premier Julią Tymoszenko i kandydatami Partii Regionów. Liczba mnoga jest uzasadniona; do walki o najważniejsze stanowisko stanęły trzy osoby z PR, choć tylko jedna została namaszczona przez sobotni zjazd. Mychajło Dobkin, bo o nim mowa, to gubernator Charkowa z czasów Wiktora Janukowycza i jedna z najbardziej znienawidzonych postaci po drugiej stronie politycznej barykady. „Dopa”, który zdaniem dziennikarzy śledczych dorobił się na nielegalnym handlu ropą, podczas eurorewolucji na Twitterze wymyślał przeciwnikom od „zwierząt” i „pedałów”. Pokazywał się w koszulkach Berkutu, organizował wreszcie Ukraiński Front, którego bojówki były wysyłane do walki z protestującymi w Kijowie.
Reklama
Teraz poprowadzi regionałów do powrotu na scenę polityczną po implozji spowodowanej ucieczką Janukowycza. W sobotę były prezydent został pozbawiony honorowego przewodnictwa w partii, delegaci de facto odrzucili również tezę Janukowycza i Rosji, że majowe wybory będą nielegalne. Wysunięcie oficjalnego kandydata oznacza ich faktyczne uznanie. Z drugiej strony z sondaży wynika, że Dobkin poza Charkowem nie cieszy się znaczącą popularnością (4 proc.). Na dwa razy więcej głosów może liczyć Serhij Tihipko, uznawany za umiarkowanego i względnie liberalnego polityka PR. Tihipko również wystartuje w wyborach, ale jako kandydat pozapartyjny. Numerem trzy będzie były minister energetyki Jurij Bojko, którego celem jest jednak raczej uniknięcie aresztowania za korupcję w branży gazowej.
Wystawienie niezbyt wpływowego Dobkina zamiast bogatego Tihipki to kolejny dowód na postjanukowyczowską traumę działaczy PR. Dobkin w przeciwieństwie do rywala nie ma szans ani ambicji stać się wodzem, który mógłby przywrócić wewnątrzpartyjną dyktaturę. Dlatego funkcja szefa partii została zlikwidowana, a kierownictwo przekazane w ręce ośmioosobowego prezydium rady politycznej. Sekretarzem prezydium będzie doniecki bogacz Borys Kołesnikow, wcześniej odpowiadający za organizację Euro 2012, ale to funkcja bardziej reprezentacyjna niż realna. Skład prezydium wskazuje też, że PR nie odcięła się do końca od podsycanych przez Kreml separatyzmów. Jednym z jego członków został Ołeksandr Jefremow, którego bliski współpracownik należał do liderów prorosyjskiego ruchu protestu w Ługańsku.