Nową chorwacką prezydent można porównać trochę do premier Danii, Helle Thorning-Schmitd. Łączy je nie tylko fizyczne podobieństwo - obie są atrakcyjnymi, eleganckimi blondynkami, ale i dobre wykształcenie połączone z wielką ambicją.

Reklama

Na tym jednak podobieństwa się kończą. Kolinda Grabar-Kitarović urodziła się na chorwackiej wsi, jej ojciec był rzeźnikiem, lubił też polować. Późniejsza polityk z dumą mówi o swoich korzeniach i chwali się umiejętnościami nabytymi w dzieciństwie: nauczyła się wtedy i doić krowy, i strzelać. Chętnie też wspomina dziadka ze strony matki, który walczył z włoskimi okupantami i trafił do obozu pracy.

- Matka, choć sama nie miała żadnego wykształcenia, ciągle mi powtarzała: szkoła, szkoła, szkoła - mówi chorwackim gazetom pani prezydent.

Jako nastolatka Kolinda wyjechała, w ramach wymiany młodzieżowej, do Stanów Zjednoczonych, gdzie chodziła się szkoły średniej i zdała maturę. Do Chorwacji wróciła na studia. Z uczelnią związała się na dłużej - obroniła kilka lat później doktorat ze stosunków międzynarodowych. Na studiach poznała też przyszłego męża, który zainteresował ją aktywnością polityczną.

Od początku związana była z prawicowym ugrupowaniem HDZ (Chorwacka Wspólnota Demokratyczna). Jej kariera szybko nabrała rumieńców: kilka lat po studiach wyjechała na placówkę, do ambasady chorwackiej w Kanadzie. Końcówka jej pobytu w Ottawie była niezbyt przyjemna - w międzyczasie zmienił się rząd i nowy minister chciał wymienić skład ambasady. W przypadku Kolindy pretekstem do zmian była jej ciąża. - Oni w ministerstwie traktowali ciążę jak chorobę, wręcz patologię! - wspominała po latach.

W 2003 w prawicowym rządzie Ivo Sanadera została ministrem ds. integracji europejskiej, a dwa lata później objęła tekę ministra spraw zagranicznych (łącząc to z kierowaniem integracją europejską). Rząd Sanadera upadł z hukiem, a sam premier oskarżony o przekręty uciekł przed wymiarem sprawiedliwości do Austrii. Kolinda natomiast pojechała znów do Stanów Zjednoczonych - tym razem jako chorwacka ambasador.

Po powrocie z Waszyngtonu sięgnęła po jeszcze ważniejszą funkcję - została jednym z asystentów (czyli de facto zastępców merytorycznych) sekretarza generalnego NATO. Tym samym stała się pierwszą kobietą na tak ważnym stanowisku w Sojuszu.

Reklama

Jej decyzja o starcie w wyborach prezydenckich nie była zaskoczeniem, bo na prawicy w Chorwacji brak obecnie wyrazistych i jednocześnie popularnych polityków. Ale niewiele osób postawiłoby większą sumę na jej zwycięstwo. W pierwszej turze więcej głosów zdobył ówczesny prezydent, socjaldemokratyczny Ivo Josipović. Pomimo rozczarowania lewicową koalicją rządową, Kolinda była czarnym koniem tych wyścigów. W drugiej turze wygrała o włos. I tym samym została pierwszą kobietą prezydentem nie tylko w Chorwacji, ale i na całych Bałkanach.

Podobnie jak u nas, prezydent w Chorwacji jest funkcją raczej reprezentacyjną niż decyzyjną. I tu powinna się władająca kilkoma językami (poza angielskim także hiszpańskim i portugalskim), elegancka i energiczna Kolinda Grabar-Kitarović świetnie odnaleźć. W Zagrzebiu żartuje się, że dotychczasowa nieoficjalna "miss Unii Europejskiej", czyli Helle Thorning-Schmidt może czuć się zagrożona.

Poważnych decyzji politycznych i wielkich zmian po rządach nowej pani prezydent nie ma co oczekiwać, aczkolwiek ona sama zapowiadała w kampanii "czas zmian". Najbardziej symboliczne jest to, że kobieta stanie na czele państwa. Ta konkretna kobieta zwyciężyła nie dzięki parytetom i urodzie, jej atutem jest spore doświadczenie dyplomatyczne i polityczne.