Gdy w Europie rosną wątpliwości co do słuszności polityki sankcji wymierzonych w Rosję, Amerykanie coraz częściej dyskutują nad koniecznością dostarczenia Ukrainie broni do odparcia agresji. Kijów ma w Waszyngtonie wpływowych lobbystów.
Wczoraj Atlantic Council opublikował raport podpisany przez ośmiu autorów. Każde nazwisko znaczy na Kapitolu bardzo dużo. Są wśród nich: były zastępca sekretarza stanu Strobe Talbott, były dowódca sił NATO w Europie James Stavridis i Michele Flournoy, której komentatorzy wróżą w przyszłości karierę szefowej resortu obrony. Pełny tytuł dokumentu świadczy o jego zawartości: "Jak zachować niepodległość Ukrainy i oprzeć się rosyjskiej agresji: co muszą zrobią Stany Zjednoczone i NATO".
Autorzy dają jednoznaczną odpowiedź: Waszyngton w ciągu najbliższych trzech lat musi zapewnić Kijowowi nowoczesne rodzaje broni warte w sumie co najmniej 3 mld dol. Nie chodzi przy tym wyłącznie o tzw. broń nieśmiercionośną, choć w tym kontekście wymieniane są drony, bezpieczne środki łączności, sprzęt wsparcia medycznego czy opancerzone pojazdy typu humvee. Mowa również o lekkiej broni przeciwpancernej. "USA i NATO powinny spróbować stworzyć warunki, w których Kreml uzna kontynuację operacji wojskowej na lub przeciwko Ukrainie za zbyt kosztowną" - czytamy.
Gdyby propozycje z raportu zostały zrealizowane, oznaczałoby to znaczne zwiększenie amerykańskiego wsparcia dla władz w Kijowie. Na mocy przyjętego w grudniu 2014 r. Ukraine Freedom Support Act naszym wschodnim sąsiadom przyznano trzyletni pakiet pomocowy wart łącznie 350 mln dol., choć przepisy nie zostały jeszcze wdrożone. Łącznie Ukraińcy otrzymali od Amerykanów wsparcie szacowane na kilkadziesiąt milionów dolarów. Według premiera Arsenija Jaceniuka jeden dzień wojny kosztuje tymczasem 90 mln hrywien, czyli 6 mln dol.
Publikacja Atlantic Council nie oznacza jeszcze, że postulowana pomoc zostanie udzielona. Niemniej wpisuje się w klimat, który za oceanem coraz bardziej sprzyja Ukrainie. Według "New York Timesa" za pomocą wojskową dla Kijowa opowiadają się sekretarz stanu John Kerry (w czwartek pojawi się nad Dnieprem) i dowódca sił NATO w Europie gen. Philip Breedlove. Nawet dotychczasowi przeciwnicy takiego kroku, jak doradca prezydenta Baracka Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice, coraz bardziej skłaniają się ku zmianie stanowiska - twierdzi nowojorski dziennik.
- Separatyści mają rosyjskie wsparcie, rosyjski sprzęt, rosyjskie finansowanie, rosyjskie szkolenia i rosyjskie oddziały do pomocy - wskazywał niedawno Obama. Przyczyną zaostrzenia retoryki jest wznowienie w połowie stycznia regularnych działań wojennych w Zagłębiu Donieckim. W ciągu minionego weekendu siły separatystów przypuszczały ataki na niemal całej długości frontu. Najcięższa bitwa toczy się o kontrolę nad tzw. workiem debalcewskim. Miasto jest bronione przez silny kontyngent ukraińskich żołnierzy, jednak wystarczy utrata kontroli nad jedną drogą, by zostali oni odcięci w kotle, w izolacji od reszty jednostek. W niedzielę padły Nikiszyne i Wuhłehirśk, ważne punkty obronne w okolicach Debalcewego. A ponieważ inicjatywa należy do separatystów, to właśnie oni są obarczani winą za złamanie wrześniowego rozejmu.
Co więcej, lider samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Ołeksandr Zacharczenko ogłosił wczoraj dziesięciodniową mobilizację. Wcześniej ten były oficer ukraińskich komandosów z Alfy zapowiadał, że armia DRL zamierza podbić cały obszar obwodu donieckiego. Obecnie separatyści kontrolują około jednej trzeciej części Donbasu. Liderzy pobratymczej Ługańskiej Republiki Ludowej zachowują większą wstrzemięźliwość, mając większe problemy z aprowizacją ludności na opanowanych przez siebie obszarach. Z drugiej jednak strony przywódca ŁRL Ihor Płotnicki nie kontroluje wszystkich grup separatystów na terenie Ługańszczyzny.
Już teraz wiadomo zaś, że pomysł dozbrojenia Ukrainy nie wywoła entuzjazmu wśród przeważającej części europejskich sojuszników USA. - Niemcy nie wesprą Ukrainy bronią. Jestem przekonana, że tego konfliktu nie da się rozwiązać środkami wojskowymi - oświadczyła wczoraj podczas wizyty w Budapeszcie kanclerz Angela Merkel.
CZYTAJ TEŻ: Ruszyła kwalifikacja wojskowa. 19-latkowie i młode kobiety dostaną wezwanie do WKU >>>
Komentarze(6)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeAbsolutnie, Kijów pod przemyślanym jakimś pretekstem, nie powinien zgadzać się na przerwanie ognia bo bandytom i Putinowi chodzi tylko o czas na przegrupowanie sił, zluzowanie już rozbitych oddziałów nowymi siłami, przerzucenie nowych sił sowieckich, dozbrojenie bandytów, ciężkiej broni amunicji, użycie mobilnych krematoriów i uruchomienie nowej ofensywy w ramach opracowanej nowej strategii. Bandytom nie można dać chwili na oddech, na odpoczynek, powinni ich niszczyć jak robactwo jak zarazę, z całą stanowczością z użyciem najcięższej broni; artylerii ciężkiej, rakietowej,ciężkich granatników i bombardowań. Kijów musi zadać im wielkie straty, aby zniechęcić ochotników, zwiększyć niezadowolenie rodzin putinowskich żołnierzy.
To nie jest zabawa. Dla Ukrainy to wojna na śmierć i życie, to wojna o być albo nie być, to wojna o lepsze jutro dla ich dzieci i wnuków, powinni dać z siebie wszystko, powinni twierdzą uczynić każdy dom, każdą piwnicę, nie brać jeńców i nie poddawać się, walczyć do końca jak polskie oddziały śmierci, za Naczelnika Józefa Piłsudskiego.
Przegrana Ukrainy, będzie naszą przegraną, będzie zwycięstwem barbarzyńcy nad cywilizowanym, demokratycznym światem, będzie przegraną całej cywilizowanej Europy i świata. Dlatego Ukraina musi wygrać. Aby to się stało, Europa i USA, cały cywilizowany świat muszą udzielić Ukrainie pomocy w niezbędnej broni i wszelkim wyposażeniu, nie kasy bo złodzieje ją rozkradną ale w konkretnych produktach. W wyposażeniu, żywności, logistyce i wsparcia wywiadowczego oraz w instruktorach i doradcach.
To będzie dobra inwestycja na przyszłość; bo wolna, demokratyczna Ukraina, to wielki potencjał ludzki, gospodarczy i militarny, to silniejsza, bezpieczniejsza Polska i Europa, to bezpieczniejszy świat, to bezpieczniejsze, lepsze jutro także dla naszych dzieci i wnuków, dla przyszłych pokoleń, dla Najukochańszej Ojczyzny Naszej !
On nie jest żadnym prezydentem w polskim znaczeniu tego słowa. Ma super płatną fuchę, ale jest tylko organizatorem, prezydentem, czyli szefem, prezesem, przewodniczącym Rady Europejskiej, najważniejszym organizatorem, najważniejszą osobą ale tylko z osób przygotowujących spotkania, narady, posiedzenia RE, najważniejszych decydentów UE. Z angielska, czy w rozumieniu amerykańskim na prezesa stowarzyszenia, przewodniczącego jakiegoś gremium też mówi się president. Ja też jestem president bo jestem prezesem jednego ze stowarzyszeń w RP. Jak piszę pismo oficjalne do zagranicznego adresata to pod moim podpisem, też zamieszczam wyrażenie president. Jak SB w stanie wojenny m przejęła adresowane do mnie oficjalne pismo to tłumaczyłem się z tego, że niby koresponduję z wiceprezydentem USA a to był wiceprezydent i z USA ale nie USA tylko jednego z amerykańskich stowarzyszeń i na pieczątce pod nazwiskiem miał v-ce President a te głupole widocznie nawet nie znali nazwiska wiceprezydenta USA.Mało mnie za to nie posadzili do paki, ale adwokat ich wyśmiał.