Wczoraj władze Węgier zamknęły dla imigrantów największy dworzec kolejowy w kraju – Keleti w Budapeszcie. W ten sposób chcą im uniemożliwić dalsze przemieszczanie się po terytorium Unii. Przed budynkiem dworca doszło do przepychanek między służbami porządkowymi a uchodźcami, którzy próbowali dostać się do pociągów jadących do Austrii lub Niemiec. Według austriackiej policji tylko w poniedziałek do Wiednia przybyło z Węgier 3650 imigrantów – głównie z Syrii, Afganistanu i Erytrei.
To nie Austria, lecz Niemcy są jednak ich krajem docelowym – już wczoraj rano około 1400 spośród tych nowo przybyłych dotarło do Monachium. Niemiecka kanclerz Angela Merkel po raz kolejny wezwała do równomiernej dystrybucji uchodźców pomiędzy wszystkimi krajami, ale skoro państwa UE nie mogą się porozumieć w sprawie 60 tys., o które do tej pory toczył się spór, to znalezienie całościowego rozwiązania tym bardziej będzie trudne.
Jak podał w połowie sierpnia Frontex, czyli unijna agencja ds. ochrony granic zewnętrznych, w lipcu liczba osób schwytanych na nielegalnej próbie przedostania się do Unii wyniosła 107,5 tys., co jest absolutnym rekordem. Od 2008 r., kiedy Frontex zaczął prowadzić statystyki, nie zdarzyło się wcześniej, by miesięczna liczba nielegalnych imigrantów przekroczyła 100 tys. Lipiec był trzecim kolejnym miesiącem, w którym został pobity rekord – na dodatek został pobity bardzo wyraźnie, bo w czerwcu było ich nieco ponad 70 tys.
Równie przemawiający jest fakt, że lipcowe statystyki są ponad trzy razy wyższe niż w analogicznym miesiącu zeszłego roku, a trzeba pamiętać, że w każdym roku to letnie miesiące są rekordowe pod względem prób sforsowania unijnych granic. Oraz to, że wystarczyło zaledwie sześć miesięcy tego roku, by ta liczba była większa – i to zauważalnie – niż w całym 2014 r., w którym przecież również toczyła się wojna domowa w Syrii.
W pierwszym półroczu na nielegalnym przekraczaniu granic schwytano 338 tys. osób, podczas gdy w 2014 r. było to 283,5 tys., w 2013 r. – nieco ponad 107 tys., zaś w 2012 r. – zaledwie 72,4 tys. Wprawdzie w końcowych miesiącach – w związku z trudniejszymi warunkami pogodowymi na Morzu Śródziemnym – liczba imigrantów zapewne zacznie spadać w stosunku do lipcowej, ale i tak z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że w skali całego roku przekroczone zostanie pół miliona. Co w kontekście historycznym jest liczbą jeśli nie rekordową, to przynajmniej bardzo dużą.
Pomijając uchodźców wojennych i przesiedlenia tuż po zakończeniu II wojny światowej, a także migracje zarobkowe, do których zresztą państwa przyjmujące często w przeszłości zachęcały, w okresie powojennym w Europie największą falę uchodźców wywołały wojny w byłej Jugosławii w latach 90. XX wieku. Szacuje się, że w tych latach do Europy Zachodniej (głównie Niemiec, Austrii, Szwajcarii i Szwecji) wyjechało ok. 700 tys. uchodźców z krajów postjugosłowiańskich. Z tym że ta liczba rozkładała się na kilka lat.
Liczbowo nawet większa była migracja Francuzów po zakończeniu wojny algierskiej i uzyskaniu przez ten kraj niepodległości w 1962 r. Do Francji wróciło wówczas ponad 800 tys. osób, nazywanych Pieds-Noirs, ale mimo że w Afryce Północnej mieszkali oni często od pokoleń, to przyjeżdżali jednak do kraju, którego cały czas byli obywatelami. Z kolei w czasie zimnej wojny – od 1948 do 1989 r. – z krajów bloku sowieckiego wyjechało szacunkowo ok. 8,7 mln ludzi. To wychodzi średnio ponad 212 tys. rocznie, czyli dużo nawet jak na dzisiejsze standardy, ale trafiali oni nie tylko do Europy Zachodniej, bo celem migrantów były także Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, a także – choć z innych powodów – Izrael i Turcja.
Z drugiej strony od początku 2011 r., czyli od kiedy liczba imigrantów forsujących granice Unii zwiększyła się w efekcie arabskiej wiosny, Frontex odnotował niemal 950 tys. nielegalnych prób przedostania się do Unii. To mniej więcej tyle, ilu imigrantów zyskuje rocznie prawo do legalnego pobytu w USA. Przy czym Stany Zjednoczone mają 320 mln mieszkańców, a państwa unijne łącznie 507 mln.
Charakterystyczny dla obecnego kryzysu jest nie tylko znaczący wzrost liczby imigrantów, ale także zmiana szlaków, którymi docierają oni do Europy. O ile kilka, kilkanaście lat temu najpopularniejszym był ten prowadzący z zachodniej Afryki na Wyspy Kanaryjskie, to obecnie prym wiodą szlaki z Libii do Włoch, a przede wszystkim przez Turcję do Grecji oraz przez Bałkany Zachodnie na Węgry. Po części ma to związek z geografią konfliktów, bo większość uchodźców stanowią obecnie Syryjczycy, zatem wschodnie trasy są w tym wypadku naturalne. Po części zaś powodem jest podjęta kilka lat temu przez UE – i Hiszpanię w szczególności – współpraca z krajami afrykańskimi w celu zwiększenia kontroli i walki z przemytnikami.
W Grecji tymczasem od sześciu lat trwa kryzys gospodarczy, przez który państwo nie ma pieniędzy na ochronę granic i który zwiększa jego podatność na korupcję. Nie bez znaczenia jest też odległość – niektóre greckie wyspy leżą zaledwie kilkanaście kilometrów od wybrzeża Turcji, przez co podróż – nawet bardzo niepewnymi łodziami dostarczanymi przez tureckich przemytników – jest mniej niebezpieczna niż przez Morze Śródziemne czy Atlantyk. Niewielka odległość nie zmienia faktu, że taka podróż jest kosztowna. Stawki pobierane przez przemytników są bardzo zróżnicowane, ale przerzut z Turcji do Grecji to najczęściej koszt ok. 1 tys. dol.