Fiodor Dostojewski, kreśląc w "Biesach" jego postać, wzorował się na Siergieju Nieczajewie, XIX-wiecznym autorze "Katechizmu rewolucjonisty" i przywódcy kuriozalnej organizacji Zemsta Ludu. Dla Wierchowieńskiego nie było norm nie do złamania. Nie było granic w szukaniu metody działania. Podobnie jak dla jego towarzysza Mikołaja Stawrogina. Światowca. Dobrze wykształconego arystokraty, który współtworzył tajne stowarzyszenie lubieżników i który miał uczestniczyć w rozbijaniu starego układu wraz z Wierchowieńskim. Niżej w hierarchii był Aleksiej Kiriłłow. Domorosły filozof-inżynier był przydatny, bo jego specyficzne studia nad samobójstwami i gotowość do odebrania sobie życia "za sprawę" miały w przyszłości pomóc w ustanowieniu chaosu. Był jeszcze Iwan Szatow – prawosławny fundamentalista, który głęboko wierzył w siłowe zaprowadzenie sprawiedliwości społecznej. Wszyscy działali w imię koncepcji stworzonej przez Szygalewa – człowieka o "ponurej, chmurnej i posępnej twarzy", który zbudował utopię obiecującą raj na ziemi w zamian za wyrzeczenie się wolności.
Diagnoza terroru i totalitaryzmu przedstawiona w "Biesach" stała się dziś wyjątkowo aktualna. Gdyby zamienić imiona głównych spiskowców na Ahmedów, Osamów i Chalidów, mielibyśmy powieść o współczesnych zabójcach odwołujących się do islamu. Konkluzja, którą można wyprowadzić z powieści Dostojewskiego, każe przyjąć, że seria zamachów, która przetacza się przez Europę – i wcześniejsze ataki fundamentalistów – ma niewiele wspólnego z islamem. Zresztą żadna wielka religia nigdy nie była ich źródłem. Jest tak, jak pisał André Glucksmann w doskonałym eseju "Dostojewski na Manhattanie": punktem wyjścia dla terroru zawsze jest nihilizm. Jego produktem w XIX w. był odwołujący się do przemocy anarchizm. W XX w. – komunizm i nazizm. W XXI w. jest – jak pisze Glucksmann – islamizm. Nie religia, lecz ideologia. XXI-wieczna szygalewszczyzna, której nie wymyślił ani Osama bin Laden, ani Anwar al-Awlaki czy Abu Bakr al-Baghdadi.
Celem współczesnego islamizmu, który odwołuje się do terroru, jest przede wszystkim chaos. Religia pozostaje na drugim, jeśli nie na trzecim, planie. Dostojewski doskonale wytłumaczył to w dialogu Wierchowieńskiego ze Stawroginem w rozdziale ósmym "Biesów". Wierchowieński mówi, do czego potrzebni są mu "ci, którzy rżną i podpalają" i "prokurator, który przed sądem drży ze strachu, czy nie spadnie nań zarzut braku liberalizmu". Celem jest proklamowanie "powszechnego zniszczenia". "Puścimy w ruch pożary, puścimy w ruch legendy. Tu każda parszywa »grupka« może się przydać. W tych samych grupkach znajdę panu ludzi, którzy pójdą na wszystko, i jeszcze będą widzieli w tym zaszczyt dla siebie. Zacznie się zamęt, zachwieje się wszystko w posadach, jak nigdy dotąd na świecie" – tłumaczył Wierchowieński.
Reklama
W zasadzie od XIX w. wszystko w tym obszarze pozostaje bez zmian. Jest dokładnie tak, jak pisał Dostojewski. Dla nihilisty "Bóg jest niezbędny. Dlatego powinien istnieć".

Niewierni

O tym, że współcześni zamachowcy wybiórczo traktują wiarę, świadczą ich życiorysy. Przeanalizujmy losy osób odpowiedzialnych za zamachy w 2016 r. Z piątki, która przygotowywała i brała udział w ataku na lotnisko w Brukseli, trzej to zwykli przestępcy z ligi Fiedki Katorżnika, cynicznego siepacza od brudnej roboty z "Biesów". Khalid el-Bakraoui w 2010 r. próbował obrabować kantor. W czasie ataku postrzelił policjanta. Jego brat Ibrahim w 2009 r. napadł na bank, porwał jego pracownicę i zrabował 41 tys. euro. Oprócz tego regularnie kradł samochody. Wpadł w dziupli, w której przechowywał auta. Trzeci, Mohamed Abrini, był sądzony za drobne przestępstwa. Kolejny z zamachowców, Najim Laachraoui, jest absolwentem katolickiej szkoły Świętej Rodziny i katolickiego Uniwersytetu w Louvain. Jeśli szukać związku między religią a terroryzmem, można by również uzasadniać, że edukacja w szkole katolickiej mogła mieć wpływ na postawę Laachraouiego. Oczywiście takie wytłumaczenie jest niedorzeczne.
Podobną przeszłość ma Mohamed Bouhlel, który tirem wjechał w tłum w czasie obchodów Dnia Bastylii w Nicei. Jego ojciec i młodszy brat zeznali, że nigdy nie pościł w ramadanie, nie chodził do meczetu, nie modlił się. Zażywał za to narkotyki, pił alkohol oraz korzystał z portali randkowych. Na siłę można by założyć, że pozwalała mu na to znana w islamie instytucja takii lub ketmana, która w sytuacji prześladowań religijnych lub podczas działania w stanie wyższej konieczności dopuszczała łamanie filarów wiary. Wiele wskazuje jednak na to, że Bouhlel to jednak nie ten przypadek. Bliżej mu do kolejnego niespełnionego rewolucjonisty z prozy Dostojewskiego. Bohatera "Idioty", nerwowego i "pełnego zawistnych pragnień" Gawriły Iwołgina.
Inni zamachowcy również nie pasują do prostej tezy zrównującej islam z terroryzmem. Omar Mateen, który w czerwcu zabił 49 osób w klubie Pulse w Orlando, był biseksualistą i równocześnie homofobem z problemami psychicznymi. Religia również w tym wypadku mogła być co najwyżej pretekstem. Niewiele wiadomo o stosunku do Boga zamachowców z RFN – Mohammadzie Daleelu, który wysadził się w powietrze w Ansbach, i Afgańczyku Riazie Khanie Ahmadzaiu, który siekierą i nożem zabił cztery osoby w Wurzburgu. Zdeklarowanymi muzułmanami byli natomiast Adel Kermiche i Abdel Malik Petitjean, którzy zamordowali księdza Jacques’a Hamela podczas mszy w kościele we francuskiej miejscowości Saint-Étienne-du-Rouvray.
Wszyscy oczywiście pasują doskonale do wyświechtanej – i nieprawdziwej – tezy, że uchodźcy z Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu przynoszą do Europy przemoc i zamęt. Europol szacuje jednak, że w tej chwili w Europie jest około kilkuset potencjalnych zamachowców. Przekonuje równocześnie, że nie przybyli oni na kontynent wraz ze strumieniem uchodźców. Ci, którzy przyjechali z Bliskiego Wschodu i mogą planować zamach, skorzystali z legalnego lub fałszywego paszportu. Nie dołączali do grup uciekinierów, a wiązanie ostatnich zamachów z kryzysem migracyjnym jest nieuzasadnione – przekonuje Europol. To tak jakbyśmy odpowiedzialnością za próbę zabójstwa, gwałtu i rabunek na trzech kobietach dokonane w ubiegłym tygodniu w Legionowie przez Ukraińca pracującego w Polsce próbowali obarczać milion ukraińskich migrantów.
Narodowość gwałciciela z Legionowa nic nie mówi o ukraińskich migrantach. Religia nie mówi z kolei nic o zamachowcach z Francji czy RFN. Jak przekonuje badacz postaw zamachowców, francuski arabista Olivier Roy – bliżej im do terrorystów komunistycznych z lat 60. i 70. Islam jest jedynie pretekstem. W wywiadzie dla niemieckiego radia Deutsche Welle Roy przekonuje, że to "zawładnięci kulturą śmierci nihiliści".

Nowy rok 1984

Mieszkający we Francji algierski pisarz Boualem Sansal w bestsellerowej książce "2084 Koniec świata" opisuje rzeczywistość, w której za kilkadziesiąt lat, po wyczerpujących wojnach, zwycięża islamizm uosabiany przez państwo Abistan. Jednak Sansal nie szuka związków między religią a nowym reżimem. Islamizm jest po prostu kolejną totalitarną ideologią. Następcą komunizmu, który również podbijał świat. Sansal nie ukrywa swojej fascynacji prozą George’a Orwella. Tytuł jego książki nawiązuje do "Roku 1984". Próżno jednak u niego szukać prób powiązania religii z terroryzmem czy szerzeniem islamizmu.
Zdaniem Sansala fundamentaliści nie są religijni. Nie są nawet wierzący. Chcą wręcz wygnania Allaha z meczetu i marzą o zajęciu jego miejsca. Jego diagnoza jest wprost wyjęta z prozy Dostojewskiego. Cele Piotra Wierchowieńskiego są dokładnie takie same jak proroka Abiego z "2084...". Oto jak tłumaczy je w rozmowie ze Stawroginem: "Zatumani się Rosja, zapłacze ziemia do starych Bogów. A wtedy... wtedy wypuścimy... wie pan kogo (...) Iwana Carewicza. Powiemy, że on się ukrywa (...) Ach jak wspaniałą legendę można rozpowszechnić! Idzie nowa siła! A ona właśnie jest potrzebna, za nią tęsknimy wszyscy!". Jak przekonuje w wywiadzie dla "Newsweeka" Sansal – naga siła nie wystarczy do zbudowania totalitarnego kalifatu. Zamachy są niewielką i nie najważniejszą częścią islamizmu. "Islamizm jest ruchem znacznie głębszym i na większą skalę (...). Rozprzestrzenia się w Europie poprzez media, zmiany generacyjne, internet, techniki marketingowe, banki islamskie, akcje pomocy społecznej" – przekonywał Sansal.
To dobry punkt wyjścia do analizy współczesnego areligijnego islamizmu. Zwulgaryzowana debata na temat terroryzmu nie zbliża nas do zrozumienia tego zjawiska. Wiązanie wydarzeń w Europie z religią czy imigracją jest zbyt dużym uproszczeniem, które prowadzi nas na manowce. Przyjmując taką konwencję, prostą drogą wracamy do skompromitowanej koncepcji wojny z terroryzmem zaproponowanej przez amerykańskich neokonserwatystów i George’a W. Busha. Z perspektywy czasu widać, że zgrabna figura retoryczna wprowadzona po zamachach z 11 września 2001 r. okazała się półprawdą. Program tajnych więzień i lotów CIA (rendition flights) co prawda pomógł zabezpieczyć USA przed zamachami na terytorium Stanów Zjednoczonych, jednak nie rozwiązał problemu ekspansji ideologii islamizmu. Rozbicie reżimu talibów nie spowodowało, że Pakistan przestał ich wspierać i traktować jako ekspozyturę własnych interesów w Afganistanie. Zabicie Osamy bin Ladena w Abbottabadzie było jedynie symbolicznym zwycięstwem. W miejsce podstarzałego i nieco paranoicznego lidera pojawili się nowi, bardziej kreatywni przywódcy. Budowanie demokracji w Iraku zakończyło się chaosem w niemal całym Lewancie. W końcu pojawili się nowi zamachowcy. Tym razem w Europie.
Jeśli mamy ich zrozumieć i pokonać, powinniśmy wrócić do lektury Dostojewskiego, Orwella, Glucksmanna i Sansala. Dopiero uważne śledzenie losów współczesnych Wierchowieńskich pozwoli wypracować antidotum na chorobę toczącą Europę. Szastanie populistycznymi tezami o zagrożeniu, które przynoszą migranci, czy też łatwe wiązanie islamu z terroryzmem może przynieść chwilową satysfakcję. Rozładować emocje oraz ukoić lęki mieszkańców zamożnego i – wydawałoby się już na zawsze – bezpiecznego świata. To jednak półśrodek. Aspiryna, którą nie da się wyleczyć raka. Problem tkwi znacznie głębiej. I nie jest nim islam.