"Ustalmy fakty: Trump nie jest agentem Putina i nie jest pewne, czy i w jakim stopniu Putin stara się doprowadzić do wyboru Trumpa na prezydenta. Prawdziwym problemem jest to, że Trump i Putin mają to samo nihilistyczne podejście do stosunków międzynarodowych" - czytamy w artykule Diehla.
Według publicysty w polityce międzynarodowej rosyjski przywódca stosuje "bezwzględny, cyniczny i całkowicie niegodziwy oportunizm. (...) Udoskonalił taktykę stosowania kłamstw dla osiągnięcia geopolitycznych korzyści, prześladuje i morduje oponentów (...), wręcz najeżdża sąsiadów, jawnie i skrycie, interweniuje w wybory w innych państwach i szydzi z zasad rządzących handlem międzynarodowym i sportem".
Diehl zauważa, że Putin ustanowił system "bezprawia i zakłamania", który zaczęły naśladować inne reżimy, jak np. Chiny czy Turcja. Rosyjskiemu prezydentowi "udało się postawić znak równości między bezczelnymi kłamstwami a relacjonowaniem międzynarodowych wydarzeń - pisze Diehl. - Na przykład Moskwa uważa, że to amerykański wywiad, a nie Ukraińcy, odpowiedzialny jest za wygnanie człowieka Putina, byłego prezydenta (Ukrainy) Wiktora Janukowycza. (...) A (kandydatka Demokratów na urząd prezydenta USA) Hillary Clinton w jakiś sposób zleciła masowe protesty przeciw Putinowi w Moskwie pięć lat temu".
"Możliwe, że Putin sam wierzy w te kłamstwa albo uważa, że nie ma żadnej różnicy między nimi a opiniami wyrażanymi przez polityków Zachodu - pisze publicysta "WP". - Tak czy inaczej udało mu się stworzyć alternatywną rzeczywistość". "Jest świat, który zna Zachód, i jest świat Putina" - czytamy w artykule Diehla.
"Tego także uczą się inne reżimy - zauważa publicysta. - Być może bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, dzięki internetowi i telewizji satelitarnej, świat jest zalewany sponsorowanymi przez państwa teoriami spiskowymi, w większości antyamerykańskimi". Diehl cytuje zarzuty wobec USA, jakoby miały tajny plan rozbioru Egiptu, sponsorowały zamach wojskowy w Turcji czy spiskowały, by przeprowadzić wojskową inwazję i obalić prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro.
"W polityce USA zazwyczaj unikano podobnych patologii; do czasu Trumpa" - ostrzega Diehl, dodając, że choć Trump być może nie będzie stosował przemocy tak jak Putin, jego "kłamstwa, cynizm i niemoralne dążenia do działania w interesie wąskiej grupy jest czystą, amerykańską wersją putinizmu".
"I to rodzi złowróżbne pytanie: jak wyglądałby świat, gdyby obaj byli u władzy?" - zastanawia się Diehl.
"Zacznijmy od sojuszy i relacji wielostronnych. Od ponad wieku najściślejsze relacje USA oparte były na wspólnych wartościach. Za prezydencji Trumpa USA - tak jak Rosja - nie będą miały sojuszników, tylko klientów" - czytamy w artykule publicysty waszyngtońskiej gazety.
"Trump, jak Putin, stworzy swoją własną globalną rzeczywistość" - zapowiada Diehl. Publicysta zauważa: "nieważne, że od 2009 roku więcej Meksykanów wróciło do swojego kraju, niż wyemigrowało do USA; w świecie Trumpa napływają przez granicę, zmuszając do wybudowania ogrodzenia".
W artykule czytamy też, że "amerykańskie i rosyjskie kłamstwa mogą się pokrywać: Trump i Putin są zgodni, że na Ukrainie nie ma rosyjskich oddziałów, nawet jeśli wciąż zabijają oni Ukraińców".
Kandydat Republikanów w wyborach prezydenckich "może też poprzeć najważniejsze pragnienie Putina, by zasiąść z prezydentem USA jak z równy z równym i podzielić świat na strefy wpływów. Rezultat może być katastrofalny dla grupy krajów Eurazji i Bliskiego Wschodu. Trump może otrzymać od Putina propozycję, by oddał Ukrainę i Gruzję, a może i Egipt oraz Jordanię; i może na nią przystać, uznając, że nie odniesie tam żadnych korzyści" - uważa Diehl.
W "Washington Post" czytamy, że Trump "z pewnością nie docenia bezwzględności Putina i nie jest świadomy jego koncepcji, wedle której rosyjsko-amerykańskie relacje to gra, w której może być tylko jeden zwycięzca" - uważa Diehl. Dziennikarz ostrzega, że "po 15 latach u władzy Putin umiejętnie posługuje się sztuką oszustwa, zdrady, sabotażu i taktycznych napaści. Z kolei Trump jest dyletantem. Więc konsekwencją układu sił Trump-Putin będzie nie tylko triumf niemoralnej dyplomacji; będzie nią także wzrost rosyjskich wpływów kosztem Ameryki" - konkluduje publicysta dziennika.