Na razie Naddniestrze ma swoich pograniczników, walutę i flagę. Wbrew temu, co mówiło nam kilku Mołdawian, są tu bankomaty, działają kantory i Wi-Fi. A gdy zabraknie miejscowych rubli, można spróbować płacić mołdawskimi lejami (na dworcu się udało). Za dekadę w tym samym punkcie mogą znaleźć się DRL i ŁRL. Politycznie zdominowane przez Rosję, mimo podejrzliwości, będą się żywić handlem ze zmierzającą w stronę Zachodu resztą kraju. W ten sposób projekt Noworosja zakończy się szarą codziennością. Żmudnym wymyślaniem sposobów na zasypywanie podziałów, których nikt nie chce do końca zasypać.
Naddniestrze działa tak, jak za 20 lat mogą funkcjonować separatystyczne republiki Donbasu. Opłaca się to elitom, więc reintegracja z Mołdawią jest mało prawdopodobna.
Iwan Uzun ma trzy paszporty. Naddniestrzański, bo tu się urodziłem. Rosyjski, bo skoro dawali, to dlaczego miałem nie wziąć. I mołdawski, bo Mołdawia zmusiła mnie do jego przyjęcia - opowiada DGP. Z Uzunem, przedstawicielem lokalnych elit, docentem Naddniestrzańskiego Uniwersytetu Państwowego i byłym doradcą premiera, spotkaliśmy się w Tyraspolu.
Naddniestrze, które oddzieliło się od Mołdawii z pomocą Rosji, po krótkiej wojnie w 1992 r., to laboratorium, w którym wykuto model dla innych parapaństw. Jeśli Rosjanom nie uda się zmusić Ukrainy do legalizacji Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych, tak mogą wyglądać DRL i ŁRL za kilka lat, gdy konflikt zostanie zamrożony. Moskwa specjalnie się z tym nie kryje. W DRL przez pewien czas funkcję wicepremiera ds. bezpieki sprawował Władimir Antiufiejew, który wcześniej przez 20 lat dowodził naddniestrzańskim KGB. DRL to kopiuj-wklej Naddniestrza z 1992 r. - mówi nam mołdawski analityk Igor Munteanu.
W Naddniestrzu mieszka 500 tys. ludzi. Większość z nich ma w kieszeni kilka paszportów, a trzy - jak w przypadku Uzuna - nie są wcale rekordem. Niektórzy mają również obywatelstwo ukraińskie, a są i dumni posiadacze paszportu rumuńskiego, z unijnymi gwiazdkami na okładce. W regionie wyrosło całe pokolenie, które nie zna innych warunków, jak życie w nieuznanym państwie. Pojawiły się zalążki naddniestrzańskiej tożsamości, łączącej miejscowych Rosjan, Mołdawian i Ukraińców, stanowiących porównywalne pod względem wielkości grupy ludności.
Trzeba mieć przynajmniej dwa paszporty, żeby wyjechać w świat. Do tego kombinować z numerami rejestracyjnymi; jak mówią Naddniestrzanie, Rumunia nie chce wpuszczać do siebie aut na miejscowych blachach, ale już Polska nie ma nic przeciwko. Można się przyzwyczaić. W Rosji dyplomy naszych szkół można łatwo nostryfikować. Są w Naddniestrzu filie uczelni ukraińskich i rosyjskich, które wydają absolwentom dokumenty tych państw. Jeśli ktoś chce robić karierę w Mołdawii, uczy się w Kiszyniowie. W Mołdawii da się zrobić duplikat naddniestrzańskiego dyplomu, ale to żmudna procedura - tłumaczy Iwan Uzun.
Kiszyniów po cichu pogodził się z utratą Naddniestrza, a i w Tyraspolu zaakceptowali sąsiada. Sztandarowy przykład to Sheriff Tyraspol, klub piłkarski sponsorowany przez koncern, który kontroluje znaczną część naddniestrzańskiej gospodarki i polityki. Sheriff gra w mołdawskiej lidze, przyjmuje u siebie zespoły z Mołdawii właściwej, reprezentuje ten kraj w europejskich pucharach, a dzięki pieniądzom sponsora tytularnego na 16 tytułów mistrza Mołdawii w obecnym stuleciu zdobył aż 14. Czarna dziura, nieuznawane państwo przytulone do Mołdawii i Ukrainy, to znakomite źródło zarobku. Urzędnicy z obu państw zgodnie współpracują, ściągając korupcyjny podatek ze schematów umożliwiających wzajemny handel. Nieuznawane państwo to też znakomita przykrywka dla nielegalnych interesów. Przez ponad dwie dekady z handlu z Naddniestrzem żył największy ukraiński bazar, pododeski 7 Kiłometr. Z Tyraspola do Odessy jest zaledwie 100 km. Korupcyjno-przemytniczy komponent konserwuje status quo jak mało co.
Z kolei duże zachodnie firmy szukają nad Dniestrem outsourcingu, by korzystać z taniej siły roboczej. Dla Armaniego szyją tu garnitury, pracując na materiale przysłanym z Włoch. Gotowy wyrób, zgodnie z porozumieniem Kiszyniowa i Tyraspola, dostaje mołdawskie certyfikaty i jest legalnie wysyłany z powrotem do Italii. Drogie ubrania szyją te same firmy, które na własnych wzorach produkują marnej jakości różowe szlafroki wystawiane w lokalnych witrynach. Sami mieszkańcy żyją z handlu z Mołdawią albo Ukrainą, służą w budżetówce lub w strukturach mundurowych, ewentualnie pracują w zakładach pozostałych po upadku ZSRR.
Dla tutejszych elit - jak w czasach komunizmu - wielki przemysł to synonim rozwoju. Sierp i młot widnieje nie tylko na monetach i godle republiki. Iwan Uzun tłumaczył nam z pełną powagą, że chciałby uniknąć losu... Estonii, która po wyzwoleniu zdezindustrializowała się, zamykając nierentowne molochy. Dla Tyraspola przykład powielokroć bogatszego dziś, m.in. dzięki rozwojowi sektora usług i integracji z Zachodem, Tallinna odstrasza, a nie zachęca. Dla porównania: PKB na mieszkańca w Estonii jest niemal 20-krotnie wyższy niż w Naddniestrzu, a średnia pensja – pięciokrotnie wyższa.
Ukraina przez lata patrzyła na Tyraspol z przychylną neutralnością. Po wybuchu wojny z Rosją jej władze zaczęły traktować parapaństwo jako potencjalne zagrożenie dla ukraińskości Odessy. Przemyt zaczął być ograniczany, choć nasze mołdawskie źródła twierdzą, że i teraz można się w tej sprawie „dogadać”. Drzwi przymknięto, ale nie do końca. Odkąd do władzy doszedł Petro Poroszenko, Ukraina przestała przynajmniej działać wbrew interesom Mołdawii. Wcześniej zdarzało jej się wspierać separatystów - mówi DGP mołdawski polityk Oazu Nantoi.
Nantoi przekonuje, że w 2014 r. naddniestrzańska armia była gotowa wspólnie z Rosjanami pójść na Odessę. W takiej sytuacji Ukraina, pozbawiona najważniejszego portu i trzeciego co do wielkości po Kijowie i Charkowie miasta w kraju, znalazłaby się na granicy rozpadu. W Naddniestrzu od początku lat 90. stacjonuje rosyjska 14. armia. Dzięki jej żołnierzom, dowodzonym przez gen. Aleksandra Lebieda, separatystom udało się obronić samodzielność. Lebied, poważny kontrkandydat Borysa Jelcyna w wyborach w 1996 r., dziś ma pomnik w centrum Benderów. To tutaj rozstrzygnął wojnę.
Pozostała w regionie w charakterze sił pokojowych 14. armia liczy tysiąc żołnierzy. I co taki tysiąc może komuś zrobić? - pyta retorycznie Iwan Uzun. Nie zgadza się z nim Igor Munteanu, jeden z najlepszych mołdawskich specjalistów od konfliktu w Naddniestrzu. 14. armia była zawsze armią kadrową. Oni w ciągu 24 godzin są w stanie przeprowadzić mobilizację „ochotników” i rozrosnąć się do 15 tys. żołnierzy. Ten oddział niemal co tydzień przeprowadza jakieś ćwiczenia. Mają lotnictwo, czołgi. A samo Naddniestrze w formacjach wojskowych i milicyjnych ma pod bronią 15 tys. osób. To większa siła niż ta, którą dysponuje Mołdawia. Realne zagrożenie i dla nas, i dla Ukrainy - twierdzi.
Na razie naddniestrzańskie wojsko zagraża głównie billboardowi przy wjeździe na most w Benderach. Stoi tu wypucowany wóz bojowy. Jego działko celuje w reklamę klubu nocnego ze zdjęciem półnagiej blondynki. Na Ukrainie i w Mołdawii żywe są jednak obawy, że Rosja anektuje Naddniestrze albo utworzy kolejną forpocztę Noworosji, która docelowo miałaby się połączyć mostem przez Odessę i Krym z Donieckiem. Według sondażu rosyjskiego WCIOM 86 proc. mieszkańców chciałoby zjednoczenia z Rosją. Iwan Uzun zachowuje sceptycyzm. To niemożliwe. Postawimy rosyjską flagę i co, umrzemy w chwale? Znajdujemy się między Mołdawią i Ukrainą. Trzeba tę realność uznać. Optymalny wariant to międzynarodowe uznanie naszej niepodległości - dowodzi.
Uznania nikt nie bierze pod uwagę. Zamiast tego UE przez fakty dokonane legalizuje współpracę z naddniestrzańskimi przedsiębiorcami. Nasi rozmówcy mówili, że biznes po stronie separatystów jest zainteresowany otwarciem. Munteanu przekonywał, że 40 proc. tamtejszych towarów idzie do Mołdawii, a kolejne 40 proc. – do UE. Problem jednak w tym, że resorty siłowe są obsadzone przez ludzi kontrolowanych przez Kreml. W ich rachubach ekonomia ma znaczenie drugo-, jeśli nie trzeciorzędne. Podstawowym kryterium oceny sytuacji jest bezpieczeństwo. Trzeba to jakoś uregulować. Biznes jest płochliwy i boi się terminu „zamrożony konflikt”. I Mołdawia, i Naddniestrze potrzebują inwestycji. Nie da się cały czas żyć z grantów - mówi Tatiana Lariuşin, ekonomistka z ośrodka IDIS w Kiszyniowie.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama