Na rondzie Kwiatu Lotosu kierowca skręca w lewo. Idealnie plaska, asfaltowa droga o czterech pasach ruchu w jedną stronę nagle przechodzi w dziesięć pasów. - Tak, w obie strony jest tu dwadzieścia pasów - tłumaczy PAP Ko Zay Ya, który klimatyzowanym samochodem rozwozi klientów po Naypyidaw, stolicy Birmy.

Reklama

W Naypyidaw cztery pasy w jedną stronę to norma, a niewiele mniej jest dróg siedmio- i ośmiopasmowych. - Może miały tu lądować samoloty? - mówi Ko Zay Ya, powtarzając plotkę o ostrożnych generałach, którzy na wypadek puczu trzymali samoloty przygotowane do ucieczki.

W przeciwieństwie do wiecznie zatłoczonego Rangunu nowa stolica Birmy, która powstała w 2005 roku za czasów panowania junty wojskowej, wygląda jak miasto duchów. Po drogach otoczonych lasem gnają pojedyncze pojazdy. Brakuje pieszych, bo budynki rządowe, bazary, osiedla dla urzędników i hotele dzielą wielokilometrowe dystanse.

Dyplomaci, pracownicy organizacji pozarządowych, a przede wszystkim politycy wciąż mieszkają w Rangunie. Wszyscy latają tu samolotami raz na kilka dni - tłumaczy PAP Soe Tint Naing, który jest niezależnym konsultantem obsługującym japońskie delegacje. - To perfekcyjne miejsce na konferencje i szczyty polityczne, ale nie do życia dla ludzi - przyznaje.

To wyraz megalomanii poprzedniej władzy. Ileż to pieniędzy kosztowało wybudowanie miasta duchów? - mówi Subir Bhaumik, wieloletni korespondent BBC w regionie, dodając, że prawdopodobnie sporo więcej niż szacowane 4 mld USD.

Jego zdaniem miasto zbudowane dla ludzi władzy pokazuje, jak armia postrzegała Birmę. - Jako miejsce do wyciśnięcia ostatniego grosza. I wciąż tak jest, przecież armia nie oddała pełni władzy - podkreśla, przypominając, że zagwarantowała sobie jedną czwartą posłów w parlamencie oraz kontrolę nad resortami siłowymi.

Ci umundurowani posłowie zablokowali ostatnio inicjatywę umieszczenia bohaterów ruchu demokratycznego na banknotach. To może mała, ale wiele mówiąca sprawa - podkreśla doświadczony dziennikarz. - Na co dzień Aung San Suu Kyi musi prowadzić nieustanną grę z armią. Tymczasem świat, który ją potępia, jakby o tym zapomniał - ocenia, wspominając o setkach tysięcy Rohingjów uciekających z Birmy do Bangladeszu. W obozach uchodźców w stanie Koks Badźar mieszka obecnie ponad 600 tys. ludzi.

Reklama

Armia i generałowie mają ogromny majątek. Nieruchomości i ziemię, gotówkę, wszystko idące w dziesiątki miliardów dolarów - podkreśla Naing. - Tymczasem partia rządząca, czyli byli opozycjoniści za czasów reżimu, nie mają takich środków i doświadczenia w rządzeniu - dodaje.

Zdaniem Nainga przywódczyni kraju, a zwłaszcza jej partia mogą tracić na popularności. - Nie ma to jednak nic wspólnego z sytuacją na zachodzie kraju (z uchodźcami – PAP). Ale obietnice i oczekiwania wobec nowej władzy były zbyt duże i ludzie coraz częściej mówią o rozczarowaniu - ocenia.

Jego zdaniem ugodowa postawa wobec Rohingjów, postrzeganych przez większość Birmańczyków jako nielegalni imigranci z Bangladeszu, byłaby zgubna.

Stoimy murem za Aung San Suu Kyi, zwłaszcza w sprawie nielegalnych uchodźców - mówi PAP 40-letni Khaing Kywe, który razem z rodziną przyszedł modlić się w największej pagodzie w Naypyidaw. Świątynia jest repliką słynnej pagody Shwedagon w Rangunie.

Nie rozumiem, dlaczego Zachód atakuje Aung San Suu Kyi i broni terrorystów - zaznacza mężczyzna, który prowadzi biznes turystyczny. - Nie chcę powrotu starego porządku, kiedy nie było dostępu do tylu produktów, samochodów i nie można było swobodnie podróżować - dodaje.

Na wtorkowej konferencji prasowej podczas szczytu Azja-Europa Aung San Suu Kyi zapewniła, że rząd Birmy w prowadzonych właśnie rozmowach z Bangladeszem chce szybko rozwiązać sprawę uchodźców.