W ocenie władz lokalnych liczba zaginionych od 8 listopada, gdy wybuchł "Camp Fire" szalejący w północnej części stanu Kalifornia, wynosi 1011 osób; w czwartek mówiono o 631 osobach. Zniszczonych jest ok. 12 tys. budynków, w tym - 9,7 tys. domów mieszkalnych.

Reklama

- Chciałbym podkreślić, że to jest bilans prowizoryczny, lista zaginionych wciąż podlega zmianom - zaznaczył szeryf Honea podczas konferencji prasowej. - Możliwe, że niektóre nazwiska zaginionych zostały wpisane dwukrotnie, bo zakładano, że chodzi o różne osoby - dodał.

W sobotę zmagającą się z żywiołem Kalifornię północną odwiedzi prezydent USA Donald Trump. Zamierza on osobiście ocenić skalę zniszczeń i zapoznać się z przebiegiem akcji ratowniczej. "Prezydent nie uniknie zapewne słów krytyki ze strony mieszkańców, którzy uważają za jedną z przyczyn klęski żywiołowej nisko poziom ochrony przeciwpożarowej" - pisze w komentarzu Associated Press.

Według agencji Reutera wizyta amerykańskiego prezydenta jest postrzegana przez jego krytyków jako krok czysto polityczny, gdyż Trump obwinia rządzących w Kalifornii Demokratów o złe zarządzanie lasami.

Władze oceniają, że jest to najbardziej niszczycielski pożar w historii USA od początku bieżącego stulecia.

Służby poszukiwawcze cały czas przeczesują spalony teren.

W południowej Kalifornii szaleje drugi, mniejszy pożar, który spowodował co najmniej 3 ofiary śmiertelne i zniszczył ponad 500 budynków (w tym wiele luksusowych rezydencji znamienitości) w rejonie kurortu Malibu. W piątek wieczór agencje podawały, że życie w południowej części Kalifornii powoli powraca do normy.

Według ekspertów powodowane przez zmiany klimatyczne wyższe temperatury i oddawanie kolejnych terenów leśnych pod zabudowę sprawiły, że sezonowe pożary lasów i zarośli w Kalifornii przybrały na sile. Rozpoczynają się przy tym wcześniej i trwają dłużej.

Na północy stanu ogień strawił 50,6 tys. hektarów i został opanowany na zaledwie 35 proc. terenu - twierdzili we wtorek kalifornijscy strażacy. Według ich danych od minionego czwartku żywioł zniszczył ponad 6500 domów i 260 firm.

Reklama

Ponad 5100 strażaków walczy z tym najbardziej śmiercionośnym w historii Kalifornii pożarem na północy stanu - pisze AFP.

Ogień szalał też na obszarze niemal 40 tys. hektarów na południu Kalifornii. Pożar wybuchł w zeszły czwartek po południu w pobliżu Thousand Oaks, gdzie w nocy napastnik zastrzelił w barze 12 osób, głównie studentów. W sobotę pożar dotarł do znanego kurortu Malibu, gdzie znajduje się wiele luksusowych rezydencji, w tym gwiazd filmowych i celebrytów. Malibu ewakuowano. Niektórzy mogli wrócić do swych siedzib już w niedzielę. Wielu z nich dziękowało w serwisach społecznościowych strażakom. AFP podała, że z ogniem w tej okolicy walczyło niemal 3600 strażaków.

W całym stanie ponad 300 tys. osób musiało opuścić swoje domy.

Chociaż tysiące osób ewakuowanych w południowej Kalifornii wróciły już do domów, zagrożenie, jakie niesie żywioł, jest daleko niezażegnane - twierdzą miejscowe władze. Zaznaczają jednak, że strażacy zdołają więcej zrobić, gdy zelżeje Santa Ana (silny wiatr północno-wschodni w południowej Kalifornii), co zdaniem meteorologów nastąpi w środę i w czwartek.

Twitter

Łączone ze zmianami klimatycznymi wyższe temperatury i oddawanie kolejnych terenów leśnych pod zabudowę mieszkaniową sprawiły, że sezonowe pożary terenów dzikich w Kalifornii przybrały na sile, a przy tym rozpoczynają się wcześniej i trwają dłużej.

W Paradise pracowało pięć zespołów poszukiwawczych. Władze utworzyły także mobilne laboratoria genetyczne i antropologiczne, które pomagały w identyfikacji ofiar pożaru - jednego z najbardziej niszczycielskich i tragicznych w skutkach w historii stanu Kalifornia. Hornea powiedział, że w niektórych przypadkach "jedyne szczątki, jakie zdołaliśmy znaleźć, to kości lub fragmenty kości".

Wśród luksusowych rezydencji, które spłonęły, jest ta należąca do gwiazdy Hollywood Gerarda Butlera.

"Powróciłem do domu po ewakuacji. W całej Kalifornii widok rozdziera serce. Dziękuję strażakom za inspirującą odwagę i poświęcenie", napisał aktor na Twitterze. Pożar zniszczył także dom Miley Cyrus.

Spłonęło również Western Town znajdujące się na ranczu Paramount w kalifornijskim Agoura Hills. Obiekt ten służył wielu pokoleniom filmowców. W 1927 roku przedstawiciele Paramounts Studios kupili ziemię w górach Santa Monica. Powstało tam wiele planów filmowych, które pasowały do filmów i seriali o Dzikim Zachodzie. Znajdowały się tam również plany niezwiązane z produkcjami o kowbojach. Drewniane budynki ogień bardzo łatwo strawił.

"Przykro nam, że dzielimy się takimi informacjami, ale pożar Woosley Fire spalił Wester Town na ranczu Paramount w Agoura. Nie mamy żadnych szczegółów ani zdjęć, ale prawdopodobnie wszystkie konstrukcje poszły z dymem. Ten teren jest częścią pożaru, do którego nie mamy dostępu" – napisali przedstawiciele studia.