Epicentrum trzęsienia ziemi miało miejsce 33 kilometry na południe od Buenos Aires - informuje brytyjski "Independent". Nie było więc ono na tyle silne, by zagrozić życiu uczestnikom szczytu G20, jednak - jak piszą dziennikarze, obecni w stolicy Argentyny - na tyle mocne, by "zakołysały się żyrandole" w miejscu konferencji.
Dwudniowy szczyt, z udziałem przywódców najpotężniejszych gospodarczo 19 państw oraz Unii Europejskiej, rozpoczał się w piątek w stolicy Argentyny, Buenos Aires. Jego uczestnicy to: USA, Kanada, Meksyk, Brazylia, Argentyna, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy, Turcja, Rosja, Republika Południowej Afryki, Arabia Saudyjska, Indie, Indonezja, Korea Południowa, Japonia, Chiny, Australia i UE.
Odbywające się od kilkunastu lat spotkania państw G20, podobnie jak bardziej ekskluzywnego "klubu" G7, stanowiły potwierdzenie postępu we współpracy międzynarodowej poprzez wielostronne porozumienia w celu rozwiązywania konfliktów i stabilizacji gospodarki. Wyrazem tego były końcowe komunikaty świadczące przynajmniej o politycznej woli dogadywania się w spornych kwestiach i utrzymania globalnego ładu.
Trwałość tego ładu zależała dotąd w największym stopniu od przywództwa USA. Jednak prezydent Trump kwestionuje sens i potrzebę multilateralnej współpracy i znany jest z niechęci do spotkań w takim formacie. W czerwcu nie podpisał wspólnego oświadczenia po szczycie G7 w Kanadzie i wyjechał przed jego zakończeniem. Trump woli rozmowy dwustronne, szczególnie w sprawach gospodarczych, w czasie których USA są na silniejszej pozycji. Dlatego tradycyjne wspólne zdjęcia uczestników szczytu G20 w strojach lokalnych będą w tym roku prawdopodobnie bardziej niż kiedykolwiek symbolem fikcji i uwaga obserwatorów kieruje się na spotkania dwustronne. Według Białego Domu Trump ma ich odbyć osiem.