Choć Rijad zapowiedział przywrócenie operacyjności instalacji do końca września, to "zajęcie się słabością militarną kraju stanowi poważniejszy problem", mający swoje implikacje dla regionu - zauważa w swojej analizie waszyngtoński think tank Brookings Institution (BI).
Do ataków z 14 września przyznali się szyiccy rebelianci Huti z Jemenu, twierdząc, że do uderzenia w cele na wschodzie Arabii Saudyjskiej użyli dziesięciu dronów. Według wspierającego Hutich Iranu ataki miały być "ostrzeżeniem" dla Saudyjczyków. Rijad dowodzi sunnicką koalicją arabską, która od 2015 r. kontynuuje interwencję w Jemenie po stronie tamtejszych sił rządowych walczących z Huti. Krwawa i przedłużająca się wojna w Jemenie postrzegana jest jako wojna zastępcza między sunnicką A. Saudyjską a szyickim Iranem.
I to właśnie "kontynuowanie wojny zastępczej w Jemenie, czy kolejne ataki na infrastrukturę, czyli taka wojna dronów, wydaje się bardziej prawdopodobna" od otwartego konfliktu zbrojnego na pełną skalę między Iranem i Arabią Saudyjską - uważa ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Sara Nowacka. Wskazuje przy tym na siłę militarną obu państw oraz poparcie silnych mocarstw.
Jak zaznacza Nowacka, irańska armia jest znacznie liczniejsza – ok. 535 tys. aktywnych i 400 tys. żołnierzy w rezerwie, A. Saudyjska ma zaś 231 tys. aktywnych i 25 tys. w rezerwie. Jednak Saudyjczycy mają dużo bardziej zaawansowany sprzęt, wydają na armię blisko 10 proc. swojego PKB, a Iran jedynie ponad 2 proc. i od czasu nałożenia sankcji międzynarodowych, budżet armii się zmniejsza. Niemniej Saudyjczycy zrzeszeni w koalicji z innymi państwami w Jemenie nie są w stanie pokonać wspieranej przez Iran bojówki szyickiej. Przede wszystkim Iran ma spójną ideologicznie armię, która od lat walczy w jego imieniu, natomiast, Saudyjczycy często wysługują się żołnierzami ściąganymi z innych państw.
- Iran jest wspierany przez Rosję politycznie, raczej w opozycji do USA wspierającego A. Saudyjską. Rosja wyraziła gotowość do zacieśnienia relacji militarnych z Iranem, jednocześnie zaznaczając, że zamierza przestrzegać rezolucji ONZ, która nakłada embargo na Iran do 2020, trudno jednak ocenić, czy wsparłaby Iran militarnie w razie wybuchu konfliktu zbrojnego. Arabia Saudyjska natomiast 88 proc. sprzętu wojskowego zakupuje od USA, które wyraziły gotowość do wsparcia królestwa w razie wojny z Iranem - tłumaczy arabistka.
Po groźbach prezydenta USA Donalda Trumpa i sekretarza stanu Mike'a Pompeo, którzy dawali do zrozumienia, że nie wykluczają militarnej akcji odwetowej po atakach na saudyjskie rafinerie, szef MSZ Iranu Mohammad Dżawad Zarif ostrzegł, że atak zbrojny USA lub Arabii Saudyjskiej na jego kraj przerodzi się w "wojnę na pełną skalę". Później szef Pentagonu Mark Esper zapewnił, że USA nie chcą wojny z Iranem, ale ostrzegł, że mają w zanadrzu także opcje militarne, po które mogą sięgnąć, jeśli będzie to konieczne.
Spytana przez PAP o układ sił w regionie, Nowacka odpowiada, że Iran może liczyć praktycznie tylko na bojówki szyickie. - Większość państw arabskich, państwa Zatoki Perskiej, poza Omanem, Katarem i Kuwejtem, wspierają Arabię Saudyjską - mówi. Z kolei "Egipt, który teraz ma ogromną siłę militarną, jest sojusznikiem Arabii Saudyjskiej, właściwie od kiedy (Abd el-Fatah) es-Sissi jest u władzy" - wyjaśnia analityczka.
Bruce Riedel z Centrum Polityki Bliskiego Wschodu w BI zwraca zaś uwagę, że "jeśli administracja Trumpa zdecyduje zemścić się na Iranie za ataki w Arabii Saudyjskiej, może sprowokować wojnę w regionie od Tel Awiwu po Teheran (...), która zniszczy obie strony Zatoki Perskiej". "A jeśli rozprzestrzeni się na Syrię i Liban, gdzie Iran ma potężnych sojuszników, (w konflikt) mogą zostać wciągnięci Izraelczycy. Hezbollah ma znacznie więcej pocisków, dronów i wiedzy specjalistycznej niż Huti i może zniszczyć północny i środkowy Izrael (...)".