"FAZ" porównuje przemówienia wygłoszone w Warszawie przez kanclerza Willy'ego Brandta w 1970 roku, byłego prezydenta Joachima Gaucka w 2014 r. i Steinmeiera w 2019 r. Zadaje przy tym pytanie: "Czy niemiecka wina jest coraz większa?".

Reklama

Symboliczny gest nie wymagał żadnych słów. Willy Brandt uklęknął (...) w dawnym getcie - przypomina konserwatywny dziennik. Tego samego dnia socjaldemokratyczny kanclerz w transmitowanym przez telewizję przemówieniu zwrócił się do tzw. wypędzonych, mówiąc, że "wielkie cierpienia były także udziałem naszego (niemieckiego) narodu, przede wszystkim naszych rodaków ze wschodu Niemiec". Wyraźnie zaznaczył, że podpisanie traktatu między PRL a RFN o normalizacji stosunków "nie oznacza uznania bezprawia i usprawiedliwienia aktów przemocy".

Steinmeier z kolei - jak podaje "FAZ" - obszernie mówił 1 września br. o niemieckich zbrodniach, ale ani słowem nie wspomniał "wypędzenia milionów Niemców".

Gazeta przyznaje, że wizyta Brandta odbywała się w innym kontekście. "W 1970 roku chodziło o status Niemiec i w związku z tym także o wypędzenia. Oprócz tego zbrodnie Wehrmachtu i szczegóły wojny eksterminacyjnej nie były tak obecne w świadomości społecznej" - ocenia.

Reklama

Z drugiej jednak strony Steinmeier przemawiał w czasie, gdy w Polsce, także ze strony rządowej, wystawiane są rachunki reparacyjne. Oficjalne stanowisko Niemiec jest takie, że wypłacanie odszkodowań nie wchodzi w grę. Prezydent Steinmeier musi trzymać się tej linii, właśnie dlatego że reprezentuje Niemcy na zewnątrz - konkluduje "FAZ".

Reklama