Sucha burza z piorunami, ogniowe tornada - szalejące w Australii pożary wyzwoliły kolejne żywioły. Nie boi się Pani o życie?
Teraz nie, bo mieszkam w Melbourne, a tutaj nie ma większego zagrożenia pożarami. Najbliższe są ok. 250 km na wschód. Oczywiście wybuchają też małe pożary na obrzeżach. W zeszłym tygodniu spłonęły np. 3 domy w dzielnicy Bundoora, jedyne 6 km od CBD (główne centrum finansowe Melbourne - przyp. red.).
Tyle, że za miesiąc przeprowadza się Pani do Gold Coast…
… 1,8 tys. km na północ Australii. Musimy przejechać z całym dobytkiem przez tereny, na których obecnie szaleją pożary. A że w Australii nie ma wielu dróg, więc jeśli odetnie nam autostradę (a te największe pożary obecnie dzieli jedynie 20 km od głównej drogi), to będziemy musieli jechać przez Outback, czyli "czerwone” centrum kraju. To może być równie niebezpieczna trasa.
Gdzie jest teraz najgorzej?
W Wiktorii (Melbourne) i Nowej Południowej Walii (Sydney). W tej ostatniej pożary pochłonęły łącznie obszar porównywalny do rozmiaru Belgii. Łącznie ogień strawił już ok. 10 mln ha. To powierzchnia Wielkiej Brytanii!
Ale płoną też Parki Narodowe, jak Blue Mountains koło Sydney.
Do tego też część Kangaroo Island, popularnej atrakcji turystycznej. Poważne pożary pustoszą także Tasmanię. Tylko w zeszłą środę, kiedy przyszła fala upałów, tylko w ten jeden dzień wybuchło 200 nowych pożarów. Obraz po ich przejściu jest iście apokaliptyczny. Kikuty drzew wystające z czarnej od popiołu ziemi. Całkowity brak kolorów. Wszystko szaro-czarne. Z domów zostają tylko metalowe dachy powyginane we wszystkie strony - australijskie nieruchomości są budowane głównie z drewna, więc nie mają żadnych szans w walce z ogniem. Zdjęcia z powietrza ukazują jedynie puste przestrzenie z dużymi połciami blachy. Nic więcej.
Jak jest tam, gdzie walka trwa?
Niebo jest czerwone od płomieni. Jest tak ciemno, że nie wiadomo czy to dzień, czy noc. W opustoszałych miasteczkach grasują szabrownicy, wynosząc co się da. Nie wszyscy jednak wyjechali i ci co pozostali muszą teraz bronić swoich domów nie tylko przed ogniem, ale i przed złodziejami. Przed domami stawiane są tabliczki: Uwaga! Mam broń, będę strzelać.
Tymczasem od tygodnia trwa też masowa ewakuacji w związku z ogłoszeniem przez premiera Wiktorii stanu wyjątkowego. Jak przebiega?
Jest utrudniona, bo wiele dróg zostało odciętych. Do tego stopnia, że w miejscowości Mallacoota, w Nowy Rok mieszkańcy ratowali się ucieczką na plażę, kiedy dookoła szalały płomienie. Część z 4 tys. osób wciąż czeka na transport. Głównie do tymczasowych "centrów ewakuacyjnych”. To budynki klubów sportowych, centrów kultury, stadiony. Mają zapewniony dostęp do wody, a organizacje rządowe dbają o dostarczanie żywności i najpotrzebniejszych materiałów. Ale oczywiście warunki są ciężkie. Nie są to miejsca przystosowane do przebywania na dłużej dla tak dużej liczby osób.
W sklepach można jeszcze bez problemu kupić jedzenie i wodę?
Z wodą jest podobnie jak z żywnością. Powoli rośnie obawa, że ich zabraknie. Dlatego w Sydney od tygodnia władze apelują, aby kąpiel ograniczyć do 4 minut. Poza tym zezwolono na odstrzał 10 tys. wielbłądów, które - według władz - są przyczyną braku wody pitnej w niektórych częściach kraju. Inna sprawa, że nie brakuje i tych, którzy żerują na tragedii innych - ceny wody na trasach konwojów poszły w górę aż dwa razy.
A co z maskami antysmogowymi?
Mieszkańcy ruszyli po nie do sklepów masowo. Nawet dziś, kiedy pyta się o nie w aptece, są ciągle niedostępne. Nic dziwnego skoro skażenie powietrza w na terenach objętych pożarami, dwa dni temu sięgało 600-900 na 1000 punktów wg Air Quality Index (Indeks jakości powietrza). Dla porównania dziś w Krakowie Indeks ten pokazuje 165. Dawka większa niż 800 uważana jest za śmiertelną. Ba, odnotowano już zgon na skutek zatrucia dymem. W stolicy kobieta wysiadła z samolotu i niemal natychmiast zmarła. Fakt, że była to osoba starsza, ale mimo wszystko pokazuje to z jak ogromnym problemem zmaga się teraz Australia.
Ofiar śmiertelnych przybywa z dnia na dzień – do ilu już doszła ich liczba?
To już 25 osób. Spaliło się ponad 1,8 tys. domów mieszkalnych. Ale chyba najtragiczniejsza jest sytuacja zwierząt. Oszacowano, że życie straciło 480 milionów. Na szczęście hotele otwierają drzwi dla pogorzelców, a mieszkańcy domy dla potrzebujących - pojawiają się plakaty na drzwiach z zaproszeniem do wzięcia prysznica czy wstąpieniem na obiad. Właściciele odległych farm przywożą jedzenie dla zwierząt uratowanych z pożarów. Wiele firm i osób prywatnych rozpoczęło też własne kampanie pomocowe. Fundują jedzenie, zbierają ubrania dla potrzebujących…. Australijczycy to bardzo optymistyczny naród. No worries - nie ma problemu - jest odpowiedzią na wszystko. Nie tym razem. Teraz dorośli mężczyźni plączą przed kamerami nad straconym dobytkiem życia, nad zabitymi zwierzętami, nad niepewną przyszłością... Większość boi się o przyszłość także dlatego, że ubezpieczyciele zapowiedzieli już, że nie mają wystarczających środków na pokrycie wszystkich strat z ponad 8 tys. zgłoszeń, które dotychczas wpłynęły. A będzie ich z pewnością dużo więcej…
Ale przecież premier Australii Scott Morrison zapowiedział dodatkowe 2 mld australijskich dolarów (1,4 mld USD) na walkę ze skutkami pożarów.
Kropla w morzu potrzeb. Zgodnie z danymi Australijskiej Rady Ubezpieczeń, wartość roszczeń przekroczyła już 700 mln dolarów. A to tylko odszkodowania. Gdzie płace dla żołnierzy, strażaków, policji, służb porządkowych? Premier Scott Morrison, w opinii moich australijskich znajomych jest teraz "najbardziej znienawidzonym politykiem w historii".
Za co dokładnie jest krytykowany?
Za wakacje na Hawajach, z których miał rzekomo wrócić wcześniej. Jak się okazało, nie skrócił pobytu. Odwiedzając ofiary pożarów usłyszał więc, że jest "idiotą”, że "powinien się wstydzić i że "zostawił kraj na spalenie”. Jeszcze większa fala nienawiści przyszła, kiedy media pokazały go fotografującego się z drużyną krykieta zamiast w terenie razem ze strażakami.
Sami strażacy winią go za opieszałość, brak środków, złą politykę - brak zdecydowanego działania w walce z suszą pustoszącą Australię od miesięcy. Jeden z nich otwarcie pokazał swoje rozgoryczenie i powiedział prosto do kamery: "Przekażcie premierowi, że może iść się pieprzyć". Z kolei ekolodzy, naukowcy i "zieloni” krytykują go za politykę węglową kraju i lekceważącą postawę względem zmian klimatu.
Greenpeace też ocenia, że zaproponowane przez rząd środki pomocowe to "kropla w morzu" potrzeb. To ile pieniędzy potrzeba?
Wyliczenia sięgają nawet 20 mld dolarów. Dla porównania: całkowity koszt pożarów z tzw. Czarnej Soboty (Black Saturday) w 2009 r. oszacowano na 1,76 mld dolarów. A zginęło wówczas 173 osób, spaliło się 3,5 tys. budynków i 450 tys. ha buszu. Obecne straty – przypomnę - to ponad 10,7 mln ha, 25 ofiar śmiertelnych i ponad 1,8 tys. domów.
A przecież w Australii lato dopiero się zaczyna…
Sezon pożarowy trwa tu do lutego/marca. Szanse na opady deszczu są niezwykle małe. Chyba, że wydarzy się cud. Co ciekawe w północno-zachodnią cześć kraju uderza właśnie cyklon tropikalny. Australia jest jednak tak rozległym krajem - nie będzie mieć to żadnego znaczenia dla pożarów szalejących na wschodzie. Jedynie zniszczy miasteczka na wybrzeżu.
Poza tym mieszkańcy przygotowują się na kolejną falę upałów. Temperatury w Melbourne do 35 stopni. Ewakuowane są kolejne miasteczka. Na granicy Wiktorii i Nowej Południowej Walii właśnie tworzy się megapożar.