Z majątkiem szacowanym na półtora miliarda dolarów 24-letni Zuck znalazł się w ostatnim tygodniu na 785. pozycji rankingu najbogatszych ludzi świata magazynu "Forbes”. Kura, która zniosła mu półtora miliarda zielonych banknotów, nazywa się Facebook.com.
Chociaż historia życia Zucka nie jest jeszcze zbyt długa, spokojnie mogłaby posłużyć za scenariusz hollywoodzkiego filmu o amerykańskim śnie. Urodził się 14 maja 1984 r. w Dobbs Ferry, zamożnym miasteczku na przedmieściach Nowego Jorku, w rodzinie amerykańskich żydów. Dzieciństwo miał zwyczajne. Dom, rodzice, kumple z ulicy, trzy siostry. I komputer.
W 1995 r. na biurku 11-letniego ucznia publicznej szkoły Ardsley pojawił się Quantex 486 DX. A obok książka "C++ dla żółtodziobów”, z której chłopiec chciał uczyć się programowania. "Początkowo było to dla mnie zbyt trudne, więc to rzuciłem" - przyznał potem. Na szczęście nie zniechęcił się na amen. "Spróbowałem znowu, zacząłem się uczyć innych języków programowania" - mówi. Nie minęły trzy lata, a mógł się pochwalić pierwszym informatycznym dziełem: komputerową wersją planszowej gry "Ryzyko”. Zafascynowany historią rzymskiego Imperium, którą poznał na lekcjach łaciny (zna biegle łacinę i grekę), osadził akcję w starożytnym Rzymie. Wykreowany przez niego wirtualny Juliusz Cezar okazał się równie dobrym strategiem, co historyczny pierwowzór: sam Mark miał problemy z wygraniem swojej gry.
Miłość do komputerów nie mijała. W 2000 r. Zuck trafił do elitarnej szkoły Phillips Exeter Academy w New Hampshire. Tej samej, którą w jednej ze swoich książek barwnie opisał John Irving. Mól komputerowy brylował w matematyce i naukach ścisłych. Zapisał się też do drużyny szermierczej. "Mało kiedy czuję taką satysfakcję, jak podczas dobrego pojedynku szermierczego” - napisał później w swojej aplikacji na Uniwersytet Harvarda. Ale fechtunek nie zastąpił programowania. Podczas ostatniego roku w Exeter Zuck ze swym kolegą Adamem D’Angelo (obecnie dyrektorem ds. technologii Facebook.com) stworzyli inteligentną aplikację do odtwarzania plików muzycznych. Program o nazwie Synapse potrafił rozpoznawać preferencje muzyczne właściciela na podstawie jego wcześniejszych wyborów. Napisany w pokoju internatu program okazał się hitem. Po tym, jak chłopcy udostępnili go na stronie Slashdot.org, odezwali się do nich rynkowi potentaci z Microsoftem i AOL na czele. Wszyscy chcieli kupić Synapse, oferując nawet 2 mln dol. Problem był taki, że Zuck nie chciał jej sprzedawać. "Nie lubię naklejać cen na rzeczach, które robię" - stwierdził w wywiadzie dla "Harvard Crimson”.
Jak przystało na chłopca z dobrej rodziny, w 2002 r. Mark wstąpił w szeregi studentów Harvard University. Zdecydował się na studia z psychologii. Między wykładami o Freudzie a spotkaniami bractwa Alpha Epsilon Pi wciąż zajmował się programowaniem. W 2003 r. prawie został przez swoje hobby wylany z uczelni. Wszystko z powodu strony Facemash.com - internetowego rankingu popularności studentów uczelni. Harwardczycy zamieszczali tutaj swoje zdjęcia tak, by inni mogli je oceniać w skali od 1 do 10. Na tej podstawie tworzyła się lista dziesięciu najfajniejszych mieszkańców danego akademika. Problem tkwił w tym, że większość profilów była opatrzona zdjęciami "pożyczonymi” z akademickiej bazy danych studentów. Młodzi byli zachwyceni. Kadra - mniej. Profesorowie uznali, że strona może obrażać uczucia studentów i naruszać ich prywatność. Administracja odcięła Zuckowi dostęp do internetu, a samego drugoroczniaka wezwano na dywanik do dziekana. Za bezprawne użycie danych osobowych Markowi groziło zawieszenie w prawach studenta, a nawet relegowanie z uczelni. Sprawę zamknięto dopiero po obietnicy usunięcia strony.
Mimo przykrych doświadczeń Zuck nie chciał się rozstać z pomysłem na stronę, która mogłaby pomóc studentom w nawiązywaniu kontaktów. Wkrótce po zamknięciu Facemash do Marka zgłosiło się trzech harwardzkich seniorów: bliźniacy Tyler i Cameron Winklevoss oraz Divya Narendra. Trójka ta wpadła na pomysł stworzenia strony dla absolwentów Harwardu, która opierałaby się na modelu nowatorskich - jak na ówczesne czasy - portali społecznościowych. Jesienią 2003 r. trio seniorów miało już gotowy prototyp witryny nazwanej HarvardConnection. O wykończenie projektu poproszono cudownego dzieciaka od programowania - Zuckerberga (później trzej założyciele pozwali Marka o wykradzenie kodu, na którego bazie powstał HarvardConnection, i użycie go do tworzenia Facebooka).
W wolnym czasie Zuck zajmował się kilkoma innymi projektami. Jednym z nich była próba przeniesienia książki studentów (tzw. facebook - publikacja prezentująca zdjęcie studenta i podstawowe dane na jego temat) do sieci. Choć sama uczelnia planowała stworzenie wirtualnej wersji księgi, Zuck szybciej się do tego zmobilizował. Po obgadaniu pomysłu ze swoimi dwoma współlokatorami, Dustinem Moskovitzem i Chrisem Hughesem, siadł do pracy. Był styczeń 2004, ferie. Zuckowi zależało, by strona była przejrzysta - liczyło się to, by działała, a nie porażała graficznymi wodotryskami. Po dziesięciu dniach witryna była gotowa. 4 lutego Thefacebook.com ujrzał światło dzienne. Najpierw Zuckerberg zamieścił na niej trzy testowe profile, potem siebie i kolegów z pokoju. Zarejestrować mógł się każdy student Harvarda z aktywnym adresem e-mail. Chłopaki powiedzieli o witrynie kilku osobom i... po 24 godzinach Thefacebook.com miał już co najmniej 1200 użytkowników.
Z czasem strona otworzyła się na studentów innych uczelni, m.in. Stanforda, Columbii, Yale oraz MIT. Latem Mark postanowił przenieść się wraz z dwoma kumplami do Palo Alto. Wynajęli dom z basenem, ochrzcili go Casa Facebook. Mimo że trwały akademickie wakacje, ruch na stronie nie ustawał - żeby witryna nie przestała działać, Zuck z kumplami pracował nad nią 14 - 16 godzin dziennie. We wrześniu Thefacebook.com miał już ćwierć miliona użytkowników. By ogarnąć całe przedsięwzięcie, Mark postanowił zrobić sobie "tymczasowe” wolne od szkoły. Wzorem samego Billa Gatesa - jak zwykł dodawać.
By portal mógł się rozrastać, potrzebne były wydajniejsze serwery. Na dofinansowanie witryny sumą 500 tys. dolarów zgodził się współzałożyciel firmy PayPal - Peter Thiel. Trzeba przyznać, że miał intuicję. W 2005 r. Facebook.com (tak się teraz nazywał portal, po odkupieniu nazwy od pewnej australijskiej firmy) był drugą najszybciej rozwijającą się stroną w amerykańskim internecie. Prześcigał go tylko MySpace. Tego samego roku strona otworzyła się dla licealistów, rok później - dla wszystkich osób z adresem e-mail. Z czasem pojawiły się opcje przesyłania wiadomości, zamieszczania wielu zdjęć, plików muzycznych. Dzięki ascetycznemu wyglądowi i prostej obsłudze Facebook.com miał coraz więcej fanów. Od stycznia 2007 r. na witrynie rejestrowało się codziennie około 250 tys. nowych użytkowników. Nic dziwnego, że Facebookiem zainteresowali się wielcy Doliny Krzemowej, m.in. Microsoft i Google. We wrześniu ubiegłego roku Microsoft zaoferował Facebookowi od 300 do 500 mln w zamian za 5 proc. udziałów w firmie. Skończyło się na 1,6 proc. udziałów w zamian za 246 mln zielonych. - Nie chcemy sprzedawać firmy - powiedział Zuckerberg.
Dzisiaj Facebook.com ma ok. 67 mln użytkowników. W samej firmie pracuje 500 osób. Jej dyrektorem generalnym i właścicielem pozostaje Mark. Dzięki 30-proc. udziałom w firmie jego majątek szacuje się na półtora miliarda dolarów. Dookoła siebie ma innych młodych - kolegę z liceum, z akademika, siostrę. Jak inni programiści siedzi przy prostym biurku i pracuje nad Facebookiem. Jak to jest być dyrektorem? - W jednym z wywiadów Steve Jobs powiedział, że by robić takie rzeczy dobrze, trzeba to bardzo lubić, bo inaczej nie ma to sensu - przyznaje Mark w wywiadzie dla "Time’a”.
A jaki jest Zuck - oficjalny miliarder? Zwyczajny. Dalej chodzi w sandałach i sportowych bluzach. Jada płatki śniadaniowe z papierowej miseczki. Ma dziwne poczucie humoru, którym czasem zraża ludzi. Swego czasu rozdawał wizytówki z napisem: "I am a C.E.O.... Bitch”. Jest nieśmiały, zamknięty w sobie, ale potrafi się angażować w to, co go pasjonuje. Mieszka w jednopokojowym apartamencie, sypia na materacu. Do pracy chodzi pieszo. Ma dziewczynę, ale nie pokazuje się z nią w miejscach, w których wypada bywać. Ostatnie wakacje spędził z rodziną. Gra w scrabble przez internet z dziadkami. Lubi minimalizm, otwartość i Green Day.