Czesi: To koniec traktatu
Tuż po ogłoszeniu wyników irlandzkiego referendum prezydent Czech Vaclav Klaus wydał specjalnie oświadczenie, w którym napisał, że "to koniec traktatu, zaś jego ratyfikacji nie należy kontynuować". Jego zdaniem werdykt wyborców z Zielonej Wyspy jest "sukcesem wolności i rozumu nad sztucznymi projektami elit i europejską biurokracją". Eurosceptycznych poglądów Klausa nie podzielają jednak wszyscy politycy Obywatelskiej Partii Demokratycznej, z której wywodzi się urzędujący prezydent. Premier Mirek Topolanek w dyplomatycznych słowach uznał, że odrzucenie traktatu reformującego przez Irlandczyków stanowi "zaledwie komplikację", a Unia nawet bez reformy może funkcjonować. Niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" uznał jednak, że takie stawianie sprawy jest jedynie zasłoną dymną - Czesi lawirują, a ratyfikacja traktatu lizbońskiego nad Wełtawą jest dość niepewna. Tym bardziej że tamtejszy parlament nie ustalił nawet terminu głosowania.
Brytyjczycy: Irlandia zrobiła za nas brudną robotę
Niezwykle twardy orzech do zgryzienia ma teraz premier Gordon Brown. Po decyzji Irlandczyków coraz więcej i tak eurosceptycznych Brytyjczyków jest zdania, że ratyfikację Lizbony należy zawiesić. Zdaniem angielskiej prasy szef rządu uważa, że dalsza walka o traktat doprowadziłaby do powstania Europy dwóch prędkości i pozostawienia krajów takich jak Irlandia na marginesie integracji. Mimo to oficjalnie brytyjscy ministrowie są pełni optymizmu i chcą kontynuować proces ratyfikacji, jednak prasa spekuluje, że to tylko robienie dobrej miny do złej gry.
O wiele dobitniej wypowiada się opozycja - zdaniem lidera Partii Konserwatywnej Davida Camerona traktat lizboński jest już martwy. "Jeśli uznamy, że jednak nie, musimy przeprowadzić referendum" - dodaje. Torysi prześcigają się w nawoływaniach o powstrzymanie ratyfikacji Lizbony. "Inaczej będziemy bardziej niedemokratyczni niż kiedykolwiek" - powiedział William Hague, sekretarz spraw zagranicznych w gabinecie cieni.
Głosowanie nad traktatem w Izbie Lordów zaplanowano na środę. Niewykluczone jednak, że zostanie odwołane. Zdaniem komentatorów przełożenie głosowania może zapoczątkować lawinę, która doprowadzi do fiaska procesu ratyfikacyjnego w innych państwach Europy.
Włochy: Liga Północna mówi "nie"
Także we Włoszech eurosceptycy zwarli szeregi, domagając się przeprowadzenia referendum. Wywodzący się z Ligi Północnej minister ds. reformy legislacyjnej prawodawstwa Roberto Calderoli podziękował Irlandczykom za odrzucenie traktatu. "Naród po raz kolejny udowodnił, że jest mądrzejszy od rządu. Suwerenność należy do narodów i tylko narody mogą z niej zrezygnować" - stwierdził.
Zdaniem komentatorów Włochy od początku były piętą achillesową w procesie ratyfikacji traktatu reformującego. Atmosfera zagęściła się po kwietniowych wyborach, które wygrała centroprawicowa koalicja Silvio Berlusconiego. "Rzym tylko czekał na odrzucenie traktatu przez Irlandię, ludzie, w tym wielu polityków, myślą podobnie jak mieszkańcy Zielonej Wyspy" - mówi DZIENNIKOWI brytyjski konserwatywny filozof Roger Scruton. "Włochy starały się po prostu zachować ostrożność, aby nie zyskać miana hamulcowego Europy" - dodaje. Sytuacja traktatu we Włoszech jest tym trudniejsza, że parlament - Izba Deputowanych i Senat - jeszcze go nie ratyfikował. Głosowanie zaplanowano na lipiec.
Fiasko czwartkowego referendum w Irlandii rozpętało w Europie dyskusję, czy w tej sytuacji dalsza ratyfikacja traktatu lizbońskiego jeszcze ma sens. Już dziś wiadomo, że co najmniej w trzech państwach Wspólnoty zatwierdzenie dokumentu może napotkać na poważne trudności - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama