Przez lata spór o granice we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego pozostawał lokalnym kłopotem – do czasu znalezienia największych w ostatnich dekadach złóż gazu pod dnem morskim.
Wszystko zaczęło się 10 lat temu, kiedy na obszarze pomiędzy Izraelem a Cyprem odkryto kolejno trzy złoża gazowe: nazwano je "Tamar", "Lewiatan" i "Afrodyta". Bogactwo błękitnego paliwa rozpaliło wyobraźnię państw leżących we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego, chociaż do dzisiaj eksperci nie są zgodni w tym, ile surowca faktycznie znajduje się pod morskim dnem.
Do gazowej gorączki szybko dołączyli Grecy. Ateny miały stać się drugim Oslo i zakładano, że sprzedaż paliwa pozwoli na szybką spłatę długu szacowanego pięć lat temu na 300 mld euro. Złożami zainteresowała się także Unia Europejska, która poszukiwała alternatywnych wobec rosyjskich dostaw gazu. Następny był Egipt. Włoski koncern naftowy Eni odkrył w 2015 r. na wodach tego kraju złoże Zohr, które według wyliczeń mogło kryć co najmniej 850 mln m sześc. gazu, dwa razy więcej niż roczne zużycie w UE. Pomysł był prosty, ale bardzo obiecujący. Eni miało dalej prowadzić poszukiwania błękitnego paliwa pod morskim dnem w pobliżu Cypru, Egiptu i Izraela, a znalezione zasoby dostarczać w postaci skroplonego LNG do portów europejskich. Prace nabierały tempa. Trzy lata później w odwierty włączył się francuski gigant paliwowy Total.
Reklama
Kłopot w tym, że wszystkie te plany kompletnie pomijały Turcję. Napięcia przybrały na sile w 2018 r., gdy Cypr ogłosił, że Eni i Total znalazły potencjalnie bardzo bogate w gaz złoża u jego brzegów. Ankara oskarżyła wtedy Nikozję o ignorowanie prawa do zasobów tureckiej ludności mieszkającej na północy wyspy i zaczęła blokować platformę wiertniczą. Turcja twierdzi, że do czasu rozwiązania konfliktu cypryjskiego poszukiwania gazu są prowadzone bezprawnie. Wyspa jest podzielona na części grecką i turecką od 1974 r.