Detektywi z Sao Paulo strajkują od miesiąca. Chcą 15-procentowej podwyżki, skrócenia czasu pracy do 40 godzin tygodniowo, prawa do wcześniejszej emerytury i gwarancji, że w 2009 roku ich pensje wzrosną o dalsze 12 procent. Jednak rząd ani myśli podporządkować się ich żądaniom. W ubiegłym tygodniu zaproponował im tylko 6,2-procentowy wzrost płac. Właśnie dlatego zdecydowali się na zaostrzenie protestu i wyszli na ulice.
Gubernator stanu Sao Paulo Jose Serra podkreślił, że strajk nie jest drogą do osiągnięcia porozumienia. I dobitnie to detektywom pokazał. Gdy demonstracja pojawiła się w centrum miasta, powitał ich policyjny kordon. Gdy kilkuset detektywów próbowało przełamać barykadę, zabezpieczającą budynek władz stanowych, padły strzały. Umundurowani policjanci użyli też gazu łzawiącego i granatów ogłuszających.
Z całą pewnością są ranni. Informacje są jednak sprzeczne. Według lekarzy z pobliskiego szpitala im. Alberta Einsteina, przyjęto co najmniej 13 osób z lekkimi obrażeniami. Inne źródła twierdzą, że niektórzy odnieśli poważne rany.
Zgodnie z brazylijskim prawem, w każdym stanie istnieją co najmniej dwie formacje policyjne: jedna - w uniformach - zajmuje się utrzymywaniem porządku publicznego, druga - nieumundurowana - prowadzi dochodzenia. W niektórych miastach ponadto działa straż miejska.