Śledztwo nabrało przyspieszenia, bo teraz trudno uwierzyć w hipotezę o przypadkowym włamaniu na konto Sarko.
W początkowo dość zabawnej historii o zakupach na koszt głowy państwa z czasem pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Gdy tydzień temu przesłuchiwano pierwszych podejrzanych, ustalono, że nie mogli wiedzieć, kto płacił za ich drobne zakupy, głównie sprzętu elektronicznego. Uznano, że hakerzy po prostu zdobyli numer identyfikacyjny i hasło właściciela. To wystarczyło, by ściągać z konta drobne sumy, licząc na to, że się nie zorientuje. Tak się jednak nie stało. Nicolas Sarkozy zauważył, że znikają mu pieniądze, i powiadomił policję. Ale to nie koniec, bo później obrabowano również konta jego ojca - Paula Sarkozy de Nagy-Bosca oraz pierwszej żony Marie-Dominique Culioli.
Teraz prokuratura mówi już o siatce przestępców, z której do tej pory schwytano sześć osób. A w miarę postępu śledztwa pojawiają się coraz to nowe spekulacje. Czy możliwe jest, aby była żona i ojciec prezydenta również obrabowani zostali przez przypadek? Czy może przestępcy chcą przestraszyć głowę państwa i pokazać mu, że bez trudu potrafią wkroczyć w jego życie prywatne? Prasa spekuluje, że przestępcom nie zależało na pieniądzach, ale na zakłóceniu spokoju Sarkozy’ego, a gdy sprawę zbagatelizowano, sięgnęli po dane jego najbliższych.
Nie bez znaczenia jest to, że cała trójka to klienci niecieszącego się ostatnio najlepszą opinią banku Societe Generale, znanego m.in. z afery Jerome’a Kerviela. W ramach śledztwa sprawdzono, że do prezydenckiego rachunku miało dostęp ok. 150 osób i możliwe, że to ktoś z nich pomógł hakerom. Co więcej, przy okazji wyszło na jaw, że pracownicy banku często zabawiali się, śledząc wydatki Sarko.
Uszczuplone przez złodziei konto podreperowali za to parlamentarzyści. We wtorek Zgromadzenie Narodowego podwyższyło wynagrodzenie prezydenta z 7700 do 19 tys. euro miesięcznie.