Uwieczniona na zdjęciach scena przekazania dziecka obiegła świat, stając się symbolem desperacji i chaosu towarzyszących ewakuacji, jednak - jak się okazuje - ta historia miała szczęśliwe zakończenie. Jak powiedział w rozmowie z portalem Hamid, ojciec niespełna dwumiesięcznej dziś dziewczynki, jeszcze tego samego dnia wraz z córką i żoną wylecieli z Kabulu, a dziś mieszkają z przyjaciółmi pod Phoenix w Arizonie.

Reklama

Przez pięć lat pracował z Amerykanami

Afgańczyk przez pięć lat pracował u boku amerykańskich żołnierzy, a w sierpniu pomagał im przy ewakuacjach. W rezultacie cztery dni po upadku Kabulu on i jego żona Sadia znaleźli się po przeciwnych stronach muru kabulskiego lotniska - on był na terenie portu lotniczego, a Sadia z dzieckiem poza nim. Kiedy Hamid zobaczył, że talibowie pod lotniskiem biją tłum Afgańczyków próbujących przedostać się na lotnisko, poprosił o pomoc jednego ze stojących obok niego marines.

- Powiedział mi, że jedyne co może zrobić, to przenieść ją nad drutem kolczastym, ale że dziecko może ucierpieć. Odpowiedziałem, że zaryzykuję. Lepiej, żeby (córka) się skaleczyła niż zginęła - opowiedział Hamid.

Dziewczynka miałą wówczas 16 dni

Jak podał później Pentagon, mająca wówczas 16 dni dziewczynka trafiła do lotniskowego szpitala prowadzonego przez Norwegów, a potem zwrócona ojcu. Mimo problemów i wycieńczenia matka zdołała po kilku godzinach przedostać się na lotnisko i tego samego dnia wylecieli z Kabulu na pokładzie wojskowego samolotu.

Hamid przyznał, że chciałby kiedyś spotkać żołnierza, który mu pomógł. - Uściskałbym go. On dosłownie uratował życie mojej córce - powiedział.