To dopiero pierwszy krok, kolejnym ma być niepodległość największej wyspy świata. Jej mieszkańcy wierzą, że dzięki globalnemu ociepleniu staną się szejkami północy, choć na razie niewiele na to wskazuje.

Kim są Iniuici, którzy żądają niepodległości dla Grenlandii? Jak wygląda życie na wyspie siedem razy większej od terytorium Polski, gdzie temperatura zimą dochodzi średnio do -36°C, a latem zaledwie +3°C? "Nam w Europie wydaje się, że Inuici ciągle mieszkają w lodowych igloo, ale te wyobrażenia mają niewiele wspólnego z rzeczywistością" - mówi podróżnik Marek Kamiński. "Choć trzeba przyznać, że dostęp do niektórych dóbr jest ograniczony. W jednym z miasteczek na wschodnim wybrzeżu wszedłem do księgarni, cała oferta, około 50 tytułów, mieściła się na jednej półce. Okazało się, że to jedyna księgarnia na całym wybrzeżu, które liczy pięć tysięcy kilometrów" - opowiada.

Reklama

Lepiej sprawy wyglądają po drugiej stronie wyspy. "Nie mamy teatru, za to działa kino w domu kultury, w którym hollywoodzkie filmy pokazuje się tylko z lekkim opóźnieniem" - opowiada Adam Jarniewski, nauczyciel mieszkający w Sisimiut. Zakupy? Tamtejsze supermarkety nie różnią się niczym od polskich, może poza cenami. Panuje drożyzna, bo wszystko pochodzi z Danii. Statek z prowiantem przypływa raz w miesiącu, świeża żywność przylatuje samolotem, nic dziwnego, że za litr świeżego mleka trzeba zapłacić w przeliczeniu 20 złotych.

Gmina wielkości Belgii

Skandynawskie wyśrubowane ceny równoważy również skandynawska hojna opieka socjalna - darmowa służba zdrowia, szkoły, przedszkola, domy starców. "W ubiegłym roku za polskimi robotnikami wstawił się grenlandzki związek zawodowy, który twierdził, że Polacy są za słabo opłacani" - mówi Tomasz Moczadłowski, który na wyspie mieszkał dwa lata. Ale największym problemem nie są ani ceny, ani sięgające zimą prawie 30 procent bezrobocie, ale alkohol. Statystyczny mieszkaniec wypija rocznie 13 litrów czystego spirytusu. Choć to znacznie mniej niż w latach 80. (22 litry!), to problem narasta. "Najlepiej widać to w weekendy. Alkohol jest drogi, więc zaczynają pić w domach, a potem ruszają do knajp. Mają słabe głowy, więc tankują prawie wyłącznie piwo. Oczywiście ciepłe i oczywiście duńskie" - opowiada Moczadłowski. "Nie wszyscy poradzili sobie ze zmianą stylu życia, z przesiedleniem z myśliwskich wiosek do bloków. Spotkałem jeszcze osoby, które pamiętają, że myśliwy kiedyś wychodził przed namiot, patrzył jaka jest pogoda i według własnego uznania ruszał na polowanie albo zostawał. Teraz musi iść codziennie na ósmą do pracy bez względu na pogodę. Wielu nie potrafi tego się nauczyć" - dodaje Adam Jarniewski.

Miasteczko pana Adama, choć drugie co do wielkości w kraju, liczy tylko pięć tysięcy mieszkańców. W całej gminie wielkości Belgii żyje sześć tysięcy ludzi przez większą część roku praktycznie odciętych od świata i reszty rodaków, bo dróg między miastami na Grenlandii nie ma. Latem można jeszcze popłynąć do stolicy Nuuk łodzią, zimą zostają samoloty. Bo jak budować autostrady skoro 84 proc. wyspy, siedem razy większej od Polski, jest stale pokryte lodem? Ludzie mieszkają niemal tylko na wybrzeżu, głównie południowo-zachodnim, a cała populacja liczy 58 tysięcy osób.

W 1978 r. duński parlament przyznał wyspie autonomię. Siedem lat później Grenlandczycy wystąpili z Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, prekursorki obecnej UE. Poszło o restrykcyjne limity połowowe. Mieszkający tu od tysięcy lat Inuici nie chcą, żeby biurokraci z kontynentu mówili im, ile mogą wyciągnąć z morza "różowego złota", jak nazywają krewetki. Rybołówstwo to ciągle główne źródło dochodu mieszkańców i prawie 90 proc. eksportu. Ale w ostatnich latach "różowego złota" ubywa. Co sezon Grenlandczycy wyławiają coraz mniej krewetek, za to w sieci coraz częściej zaplątują się ryby żyjące w cieplejszych wodach.

Reklama

Globalne ocieplenie na żywo

Symptomów globalnego ocieplenia widać zresztą więcej i Grenlandczycy wierzą, że są na pierwszej linii frontu w walce ze zmianami klimatycznymi. Na wiosnę tego roku stopniały śnieg odsłonił na północy wierzchołki drzew. "W końcu to green land, zielony ląd. Kiedyś rosły tu lasy" - mówi Piotr Głowacki z Komitetu Badan Polarnych PAN. Tyle że drzewa odsłonięte w tym roku pochodzą sprzed 1400 lat. Dziś dominują tu mchy, porosty i glony.

Widoczne gołym okiem globalne ocieplenie ma na wyspie sporo zwolenników. Nie ma co się dziwić, bogaci Europejczycy chcą je zobaczyć na żywo, a to kosztuje. "Myśliwi wożą ich psimi zaprzęgami na cofający się lodowiec albo inwestują w łodzie, którymi można podpłynąć pod góry lodowe. Ocieplenie paradoksalnie rozwija turystykę" - opowiada Jarniewski.

Co cofanie się lodowców oznacza dla tubylców? Cieszy się południe, bo na uwolnionych od lodu skałach w pobliżu osad można urządzić grilla, na którym przyrządza się focze mięso, a krótsza zima to mniejsze koszty utrzymania. Północ się martwi, bo coraz słabszy lód oznacza, że myśliwi nie wszędzie mogą dojechać na saniach. Mniej pływającej kry to też mniej fok, na które poluje jeszcze garstka Inuitów. Wszystkich przestrzega Piotr Głowacki: "Topnienie lodowca może oznaczać coraz większe ilości słodkiej wody w wodach przybrzeżnych. Nie wiemy, jak zachowają się ryby. A bez nich wyspa zginie."

Dla Grenlandczyków ważniejsze jest jednak, że ocieplenie klimatu i cieńsza warstwa lodu oznacza wreszcie łatwiejszy dostęp do surowców. Szacuje się, że może znajdować się tu nawet 25 procent światowych zasobów ropy i gazu. Do tego dochodzą złoża żelaza, cynku, ołowiu, uranu, tantalitu, molibdenu, niobu. Jednak na razie wytapia się tu tylko aluminium i wydobywa nieco złota. W większości złoża są niezbadane, choć wydano już około 50 licencji na poszukiwania surowców. Nie wiadomo też, czy w tym klimacie opłacalne będzie ich wydobycie.

Grenlandczycy są przekonani, że tak i domagają się niepodległości. "Przez 300 lat obecności na wyspie Duńczycy narzucili im chrześcijaństwo i swój styl życia. Ale mimo tego odrębność narodowa Grenlandczyków jest niepodważalna. Jednoczy ich język, kuchnia, tradycja" - mówi Tomasz Moczadłowski. "Mają prawo do samostanowienia. Dla nas wygląda to dziwnie, ale pomyślmy, jak nasze dążenia niepodległościowe odbierano na świecie po 150 latach zaborów" - mówi Marek Kamiński. "Oni tak jak my, czują się narodem i chcą być wolni. Eskimosi to dla nich określenie obraźliwe. Oni są Inuitami, a w ich języku to słowo znaczy po prostu <ludzie>" - dodaje.

"Niepodległość to tu gorący temat. Długie noce przegadałem o tym z moją życiową partnerką, Inuitką. Ja głosowałbym na <nie>, bo tak mi podpowiada rozsądek. Ona jest przekonana, że Grenlandia sobie poradzi. I to ona poszła do urny. Ja nie mam prawa głosu" - mówi Adam Jarniewski.