W weekend do Caroline Kennedy zamieszkującej luksusowy apartament na Upper East Side zadzwonił sam gubernator stanu Nowy Jork David Paterson, który ma wskazać następczynię Hillary Clinton. Choć szczegółów rozmowy nie ujawniono, wiadomo, że dotyczyła właśnie sukcesji po byłej pierwszej damie. Według nieoficjalnych doniesień Caroline Kennedy, która poza krótkim epizodem w sztabie wyborczym Baracka Obamy nigdy nie zajmowała się polityką, poważnie rozważa karierę na Kapitolu. Pikanterii dodaje fakt, że tę samą godność senatora ze stanu Nowy Jorku piastował już w przeszłości jej wujek Robert F. Kennedy zabity w zamachu w 1968 r.

Reklama

Reprezentanci klanu Kennedych, najpotężniejszej dynastii we współczesnej amerykańskiej polityce, zasiadają w Senacie nieprzerwanie od 1952 r. Obecnie utytułowaną rodzinę reprezentuje na Kapitolu 76-letni Edward "Ted" Kennedy, senator ze stanu Massachussets, nieuleczalnie chory na raka mózgu. W tej sytuacji jedyną osobą, która może podtrzymać rodzinną tradycję, pozostała Caroline.

Urodzona 6 lat przed zamachem, w którym zginął jej ojciec, Caroline Kennedy jest jak większość senatorów z wykształcenia prawnikiem. Autorkę opracowań o amerykańskiej karcie praw do tej pory bardziej niż polityka pasjonowały filantropia i walka o pieniądze dla niedoinwestowanych szkół publicznych w Nowym Jorku. Caroline na scenę polityczną wkroczyła dopiero w styczniu 2008 r., kiedy w dzienniku "New York Times" opublikowała tekst pt. "Prezydent taki jak mój ojciec", w którym entuzjastycznie wypowiadała się o Baracku Obamie. Kilka miesięcy później została członkiem jego ścisłego sztabu wyborczego.

Jeśli Caroline przejmie schedę po Hillary Clinton, będzie nie tylko kolejną kobietą reprezentującą Nowy Jork w Senacie, za czym usilnie lobbuje Komitet Dziedzictwa Eleanor Roosevelt, ale z miejsca stanie się także jedną z najjaśniej błyszczących gwiazd Kapitolu. "Jej kandydatura to ze względów wizerunkowych strzał w dziesiątkę. Nimb rodziny Kennedych wciąż działa, a mit usnuty dookoła postaci jej ojca nie słabnie. Choćby dzięki nazwisku Caroline będzie miała dużo łatwiejszy dostęp do nowego prezydenta niż wielu innych senatorów" - mówi nam John C. Hulsman, amerykański politolog i komentator telewizji CNN.

Reklama

Kandydatura Caroline, która jeśli przejmie schedę po Hillary, będzie musiała stanąć do walki w wyborach uzupełniających w 2010 r., jest też ponoć bardzo na rękę szefowi komitetu wyborczego senatorów demokratów Robertowi Menendezowi. 51-latka o nazwisku Kennedy jest bowiem na tyle atrakcyjna medialnie, że jej ewentualna kampania wyborcza zupełnie nie obciążyłaby finansów partii. "Caroline wydaje się być dobrą, wrażliwą kobietą, ale wątpię, czy poza nazwiskiem posiada wystarczające kwalifikacje, by zostać senatorem. Gdy Edward "Ted" Kennedy w 1980 r. kandydował na prezydenta, mówiło się, że gdyby nazywał się Edward Moore, nikt nie zwróciłby na niego żadnej uwagi i odpadłby w przedbiegach. Podobnie jest z Caroline. Gdyby nazywała się Schlossberg, a nie Kennedy-Schlossberg, nie rozmawialibyśmy teraz o jej szansach na wejście do Senatu" - komentuje dla nas John C. Hulsman.