Zasłaniając się kryzysem gospodarczym, największe państwa Wspólnoty wymusiły bowiem bardzo wiele wyjątków od stosowania ekologicznych regulacji.Przywódcy "27" mówią wprost: w czasach recesji uderzanie w konkurencyjność gospodarek byłoby po prostu nierozsądne.

Reklama

To był szczyt, który miał trwać trzy, może nawet cztery doby. "Na tyle dni zabraliśmy ze sobą koszule" - zapowiadał w chwili rozpoczęcia spotkania szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. Jednak już w nocy z czwartku na piątek francuski prezydent Nicolas Sarkozy zdołał przekonać Niemców, Włochów i Polskę do kompromisowych rozwiązań. "Wszystkie nasze żądania zostały spełnione" - przyznawał wczoraj rano włoski premier Silvio Berlusconi. To właśnie Rzym uchodził za największego przeciwnika pakietu klimatycznego.

Francuscy dyplomaci nieoficjalnie mówią wprost: cenę za porozumienie zapłacił klimat. Plan został wynegocjowany, ale tylko dlatego że stojący na czele Unii Francuzi zdecydowali się spełnić praktycznie wszystkie żądania sceptyków.

Najbardziej energochłonne gałęzie przemysłu, jak cementownie, huty i zakłady chemiczne od 2013 do 2020 r. nie będą płaciły za całość emitowanego dwutlenku węgla, ale jedynie za 70 proc. To ogromny sukces Niemiec, które jako największy eksporter na świecie obawiały się, że z powodu nadmiernych obciążeń ekologicznych ich firmy przestaną być konkurencyjne na rynkach pozaeuropejskich. W czasach kryzysu gospodarczego Berlin nie mógł sobie na to pozwolić.

Reklama

Ulgi wywalczyła również Polska. Elektrownie napędzane węglem w 2013 r. zamiast 100 proc. praw do emisji, jak chciała Komisja Europejska, będą płacić jedynie 30 proc. Dopiero siedem lat później wniosą całość należności.

Jednak wczoraj - mimo zapowiadającego się kompromisu - unijnych dyplomatów czekała jedna poważna niespodzianka. Premier Węgier Ferenc Gyurcsany, którego kraj jest pogrążony w głębokim kryzysie gospodarczym, podważył podstawowe założenie unijnego planu: redukcję emisji dwutlenku węgla o 20 proc. Węgier w ostatniej chwili mógł zawetować porozumienie. "To naprawdę nie jest moment, aby w ten sposób stawiać sprawę" - wybuchnął przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso.

Ostatecznie w porozumieniu uzgodniono, że w 2018 r. kraje UE ocenią, jak idzie im w praktyce z ograniczeniem szkodliwych emisji. I jeśli okaże się, że szczytne założenia pozostały na papierze, zdecydują o odłożeniu grubo poza 2020 r. termin realizacji planu.

Prezydent Sarkozy usiłował za pomocą wielkich słów ukryć słabości przyjętego porozumienia. "To, co się wydarzyło, przejdzie do historii. Przecież żaden inny kontynent nie przyjął równie zobowiązujących regulacji" - przekonywał. Barroso pozwolił sobie na większą szczerość. "Musieliśmy przyjąć pewne zmiany. To jest cena za jednomyślność" - uznał. Stephen Singer, ekspert organizacji ekologicznej WWF, jest oburzony wynikami brukselskiego szczytu. Jego zdaniem Unia de facto ograniczy do 2020 r. emisję dwutlenku węgla zaledwie o 4 proc.