Żegnanie dnia z nocnym talk-show jest tradycją niemal tak samo uświęconą jak spożywanie indyka w Święto Dziękczynienia. Czy można taką tradycję bezcześcić? Stacja NBC uważa, że tak, bo ogłosiła, iż w maju przyszłego roku ma zamiar przenieść ulubiony "Tonight Show" z Jayem Lenem z pasma telewizji nocnej do prime time’u. Zamiast o 23.35 show będzie się zaczynał o 22.00. Od Nowego Jorku po Los Angeles Ameryka trzęsie się z oburzenia.

Reklama

Żeby zrozumieć rozterki Amerykanów, należy cofnąć się do początków programów typu talk-show. Pojawiły się one jednocześnie z wkroczeniem telewizora do amerykańskiego domu. Pierwsze talk-show, jak np. "Arthur Godfrey’s Talent Scouts" (emitowany w latach 1946 - 1958, prezentował osoby o niecodziennych umiejętnościach) były próbą przeniesienia pomysłów, które wcześniej sprawdziły się na antenie radiowej. Producenci od początku byli jednak świadomi, że telewizja na żywo może bawić w sposób dużo bardziej wyrafinowany i wszechstronny niż konkursy talentów. Trwały więc próby z nowymi formatami - piosenki przy herbacie, a nawet studyjne wodewile, jednak bez większego sukcesu. W końcu w 1953 r. head-hunterzy z NBC odkryli 32-letniego Steve’a Allena, gospodarza programu satyrycznego lokalnej stacji TV w Nowym Jorku.

Program Allena był z gatunku variety show, a gospodarz odgrywał w nim większość ról - komika, komentatora, artysty jazzowego, piosenkarza. Na próbę pozwolono Allenowi zastąpić Arthura Godfreya w "Talent Scouts". Skecz Allena z przyrządzaniem na antenie herbaty i wlewaniem jej do gitary ukulele sprawił, że widownia popłakała się ze śmiechu. NBC wiedziała, że trafiła w dziesiątkę. Ustalono, że talk-show, który nazwano po prostu "Tonight Show", będzie emitowany po wieczornych wiadomościach od 11.35 do 01.00 w nocy. Będzie bawił, rozśmieszał i relaksował w ostatnich godzinach przed snem. "Kto przez ostatnie pół wieku oglądał nocną telewizję i dostawał spazmów śmiechu, zawdzięcza to Stevenowi Allenowi. Allen był ojcem late night show, jego duch do dziś unosi się nad biurkami wszystkich gospodarzy tego typu programów" - mówi DZIENNIKOWI Benjamin Alba, autor książki "Inventing Late Night: Steve Allen and the Original Tonight Show".

Przepis na rozrywkowy nocny talk-show wymyślony przez Allena był prosty. Program zaczynał się monologiem pełnym ciętych dowcipów na temat gwiazd i bieżących wydarzeń w kraju i na świecie. Później Allen wracał za ustawione centralnie na scenie biurko oraz przyjmował odwiedziny celebrytów, z którymi prowadził humorystyczne pogawędki. Widzowie mogli też obejrzeć nagrane wcześniej na ulicach zabawne rozmowy z przechodniami, parodie stylu życia i zachowania gwiazd, skecze w wykonaniu Allena bądź jego ekipy, posłuchać muzyki w wykonaniu zaproszonych do studia bandów i piosenkarzy.

Reklama

Performerem, który rozwinął i udoskonalił formułę "Tonight Show", był Johnny Carson. Prowadził program przez trzydzieści lat, od 1962 do 1992 r., wychowując na nim całe pokolenie baby boomerów i stając się dla wielu niemal członkiem rodziny. Choć na początku show był puszczany na żywo z Nowego Jorku, w 1972 r. Carson przeniósł się do Burbank w Kalifornii, a ze względu na różnicę czasu show zaczęto nagrywać. Carson, dużo odważniej i częściej niż Allen, zaczął również wykorzystywać w swoich monologach materiał polityczny.

W 1987 r. w "Tonight Show" gościnnie zaczął pojawiać się sympatyczny komik o charakterystycznie wydłużonej brodzie. Był to Jay Leno. Po odejściu Carsona na emeryturę Leno przejął "Tonight Show" i prowadzi go do dzisiaj. Choć okazał się godnym następcą swoich prekursorów, jego początki wcale nie były łatwe.

Rok po przejęciu przez Lena biurka w "Tonight Show" rywalizująca z NBC stacja CBS wprowadziła własny talk-show: "Late Show with David Letterman". Jego emisja odbywała się dokładnie w tym samym czasie, co programu Lena. Letterman był nowojorczykiem, nadawał z Wielkiego Jabłka i mierzył w gusta wielkomiejskie. Jego poczucie humoru było aluzyjne, podszyte cynizmem. Traktował celebrytów w sposób bardziej obcesowy niż Leno, przez co stał się faworytem młodszych telewidzów. Rywalizacja pomiędzy komikami okazała się swoistym referendum na temat, jaka powinna być telewizja na dobranoc: po kalifornijsku luzacka i uśmiechnięta, jak Lena, czy cierpka i oceniająca, jak Lettermana. Nieoczekiwanie przesądziła afera Hugh Granta z 1996 r. Brytyjski aktor aresztowany po tym, jak zabawiał się z prostytutką na poboczu autostrady, stał się głównym bohaterem dowcipów w obu talk-show. Amerykanie uznali jednak, że komentarze Lettermana oscylowały na granicy chamstwa, podczas gdy Leno potraktował sprawę jak nieszkodliwy wygłup i nikomu nie zepsuł dobrego humoru. Lettermanowi już nigdy potem nie udało się odebrać prymatu Lena. "To naturalne: wolimy, aby ostatni program przed zaśnięciem relaksował nas, a nie denerwował. Grubawy i ubierający się w źle skrojone garnitury Leno śmieszy, ale rzadko przekracza granicę dobrego smaku i tym zdobywa widzów" - tłumaczy Robert Thompson, ekspert od spraw popkultury z Syracuse University w Nowym Jorku.

Reklama

Wyjaśniając fenomen Lena i "Tonight Show", eksperci wskazują na dodatkowy czynnik. W latach 90. rozpoczęła się era tabloidyzacji amerykańskiej polityki (trwającą do dzisiaj). Z jednej strony Waszyngton stał się obiektem zainteresowania zarówno paparazzich, jak i Hollywood. Z drugiej rosnąca oglądalność wszystkich nocnych programów sprawiła, że politycy zaczęli je traktować jako jeszcze jedno narzędzie autoreklamy. Obok gwiazd sceny i ekranu Jay Leno coraz częściej gościł przywódców Kapitolu, a nawet samych prezydentów. Dla polityków sympatyczne rozmowy z życzliwym Leno stały się szansą na poprawę poparcia u wyborców. Widzowie-wyborcy zaczęli gromadzić się przed telewizorami w oczekiwaniu na sensacje. I nie odchodzili zawiedzeni. To podczas wizyty w "Tonight Show" w listopadzie 2007 r. Al Gore oświadczył, że jednak nie zdecyduje się na kolejny wyścig do Białego Domu. Inni właśnie tam ogłaszali swoje intencje. W 2003 r. Leno był pierwszym, któremu Arnold Schwarzenegger powiedział, że będzie walczył o fotel gubernatora Kalifornii. W maju 2007 r. republikanin Fred Thompson potraktował wywiad z Lenem jako oficjalne rozpoczęcie swojej kampanii prezydenckiej. "Droga do Białego Domu ewidentnie prowadzi przez studio NBC w Burbank" - napisał już w 2000 r. dziennik "Los Angeles Times", gdy w przeciągu kilku tygodni przez "Tonight Show" przewinęli się wszyscy ówcześni kandydaci na prezydenta: Al Gore, George W. Bush, Bill Bradley i John McCain.

W efekcie grawitacji ku polityce nocne talk-show stały się medium kształtującym polityczny światopogląd Amerykanów. Jak ważnym, pokazał w 2004 r. ośrodek Pew Research Center, publikując informację, że 20 proc. Amerykanów poniżej 30. roku życia traktuje je jako główne źródło informacji o świecie i polityce. Na uwagę zasługuje zwłaszcza "The Daily Show" Jona Stewarta (na antenie od 1999 r.) w stacji Comedy Central. Parodiuje on wieczorne wiadomości. Politycznie niepoprawny Stewart nie boi się zadawać swoim gościom - ludziom ze świata mediów i polityki - krępujących pytań. To głównie dzięki Stewartowi gatunek nocnego talk-show otrzymał od Amerykanów oficjalny stempel wiarygodnego informatora. "W przededniu inwazji na Irak, kiedy wszyscy superostrożnie podchodzili do teorii, iż Irak nie posiada broni masowego rażenia, Jon Stewart jako jedyny wracał do tego codziennie i forsował opinię, że Biały Dom kłamie. To dzięki niemu temat się obronił i zaistniał w zbiorowej świadomości. Amerykanie są mu za to wdzięczni do dziś" - mówi Robert Thompson.

Cechą rozpoznawczą nocnego talk-show od początku jego istnienia była spontaniczność. Gospodarze przerywają monologi, aby zasięgnąć opinii u lidera towarzyszącego bandu (np. u najbardziej "pożądanego" kawalera Ameryki Kevina Eubanksa w "Tonight" lub "najsłynniejszego amerykańskiego łysola" Paula Shaffera u Lettermana). Schodzą ze sceny, aby pogawędzić z widzami. Jay Leno w segmencie "Jay Walking" łapie na ulicach przechodniów i obnaża ich niewiedzę o otaczającym świecie. Letterman w ramach "Show and Tell" odkrywa na widowni gości z niezwykłymi zdolnościami lub przedmiotami (np. 25-kilogramową rzeźbą z masła). Niech nikt jednak nie ulega złudzeniom. Sukces to odpowiedzialność, a ta oznacza jedno: by nie było wpadek dzisiejsze talk-show są starannie reżyserowane.

Trwający dziesięć minut monolog Jaya Lena to efekt całodziennej pracy 20 scenarzystów. Nad produkcją całości czuwa 60 osób, a jej dzienny koszt to 3 - 5 milionów, wliczając w to ok. 150 tysięcy dolarów wynagrodzenia dla Lena za godzinę pracy. Nie reżyserowane pozostają tylko wywiady z gośćmi, ale wiadomo, że i tu obie strony umawiają się na konkretne tematy. Wszystkich zaś obowiązują standardy, które zdaniem pracujących u Lena fachowców przewyższają standardy innych mediów. "Jeśli historia wydaje się nieprawdopodobna, lądujesz na dywaniku u Jaya. Musisz mu pokazać źródło, a źródło musi być wiarygodne. Nie mamy prawa zmienić najmniejszego detalu, by cokolwiek podkoloryzować. Jeżeli coś jest śmieszne, to właśnie dlatego, że jest prawdziwe" - wyjaśnia Andy McElfresh, jeden ze scenarzystów "Tonight Show".

Otwierając pierwszy "Tonight Show", Steve Allen wypowiedział pamiętne słowa: "Ten show nigdy się nie skończy". Przez 54 lata producenci i widzowi chętnie wracali do tego cytatu, uznając, że nocne talk-show są w amerykańskiej TV nietykalne. Technicznie proroctwo Allena wciąż ma rację bytu, bo nikt nie zdejmuje "Tonight" z anteny, a tylko wyposaża show w nowego gospodarza - Conana O’Briena, obecnie prowadzącego "Late Night with Connan O’Brien" zaraz po zakończeniu "Tonight". Sęk w tym, że "Tonight" tak bardzo kojarzy się Amerykanom z Lenem, iż już teraz wielu deklaruje zmianę przyzwyczajeń i kibicowanie ukochanemu komikowi kosztem seriali oraz sitcomów na innych kanałach puszczanych tradycyjnie w paśmie prime time. Jeśli nowy show Lena odniesie sukces, w ślady NBC na pewno pójdą inne stacje. Czy więc rzeczywiście nadchodzi kres telewizji prime time w formie, w jakiej funkcjonowała do tej pory? NBC broni się, że odrobiła pracę domową, nim postanowiła wywracać telewizję do góry nogami. "Współczesny widz ma duży apetyt na late night talk-show, więc wychodzimy mu naprzeciw. Do północy będzie mógł obejrzeć wszystkie nasze gwiazdy: Lena, O’Briena i Jimmy’ego Kimmela" - powtarza dziennikarzom Marc Graboff, wiceprezes NBC.

Decyzję NBC można jednak wytłumaczyć i tak: stacja jako pierwsza dostosowuje swą ofertę do zmienionego trybu życia współczesnego Amerykanina. Ten bowiem nie tylko ogląda dziś mniej telewizji niż w przeszłości, lecz także wcześniej wyłącza telewizor. Rano czeka go przecież wcześniejsza pobudka w związku z dłuższym dojazdem do pracy z przedmieścia, gdzie mieszka. Ewentualnie chce przed pójściem spać zajrzeć jeszcze do skrzynki mailowej oraz posurfować po internecie. "Prawda jest taka, że 22.30 jest dziś tym, czym kiedyś była 23.30. Nie ma się więc co obawiać, nadal będziemy zasypiać przy naszym ulubionym Lenie" - orzekł kilka dni temu Charles McGrath w artykule "Redefining the Pajama Hour" w "New York Timesie".