RAFAŁ WOŚ: Czy pół roku pod kierunkiem Nicolasa Sarkozy'ego było dobrym czasem dla Europy?
WERNER WEIDENFELD*: Francja prowadziła Unią bardzo zdecydowanie, zmuszając ją do szybkiego działania w czasie kryzysu. Ten ożywczy powiew bardzo był Europie potrzebny. Pozostało po niej kilka cennych inicjatyw. Trzeba też przyznać, że większość krajów Unii jest zadowolona. Polska na przykład ugrała sporo w pakiecie klimatycznym i dostał zielone światło do rozwijania Partnerstwa Wschodniego, na którym jej zależało.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego Sarkozy tak denerwował niemiecki rząd i media? Czyżby zazdrość?
Irytowała hiperaktywność Sarkozy'ego, która jest sprzeczna z niemiecką kulturą polityczna i raczej zachowawczą wizją uprawiania dyplomacji. Sarkozy nie wahał się na dodatek ostro krytykować niemieckich pozycji. Jednego dnia nazywał Merkel swoją przyjaciółką, a zaraz potem robił z niej w rozmowach z dziennikarzami starą skąpą ciotką, która przeszkadza mu w naprawianiu Europy. To nie służyło budowie zaufania.
Mówiło się nawet o tym, że Sarkozy rezygnuje z sojuszu z Niemcami, ktory stanowił przez cały okres powojenny motor integracji europejskiej...
Nie wierzę w zmianę kursu na stałe. Sarkozy wie, że na dłuższą metę nie może rządzić Europę przeciwko Niemcom. Z drugiej strony jego zachowanie pokazuje, że nie uważa sojuszu Berlina i Paryża za dogmat. Gdy chciał przeforsować pakiet ratowania europejskiej gospodarki wbrew Niemcom to znalazł sojusznika w Wielkiej Brytanii. Takim dyplomatycznym grom sprzyjają także okoliczności. Europa 27 państw to miejsce, gdzie możliwe są najróżniejsze sojusze. Sarkozy przez ostatnie miesiące pokazał, że gotów jest używać tej taktyki by zmuszać Niemców do uległości.
* Werner Weidenfeld, ekspert ds. stosunków międzynarodowych z uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Wykładał też m.in. na francuskiej Sorbonie. W latach 1987-98 doradzał rządowi Helmuta Kohla