W ostatnich tygodniach pogróżki dotyczące użycia broni jądrowej rzucają już nie tylko propagandyści, lecz także przywódcy Rosji. Zachodni i ukraińscy decydenci uznają ryzyko takiego rozwoju wydarzeń za niewielkie, ale nie zerowe. Stąd powtarzające się komunikaty przestrzegające Władimira Putina przed trzecim w historii po Hiroszimie i Nagasaki użyciem tego typu broni w warunkach bojowych.
Ci, którzy próbują nas szantażować bronią jądrową, powinni wiedzieć, że róża wiatrów może obrócić się w ich stronę – mówił prezydent Rosji w mowie zapowiadającej mobilizację i dodawał, że Kreml zastrzega sobie prawo do użycia wszelkich dostępnych środków do obrony integralności terytorialnej, co powtórzył w Nowym Jorku szef MSZ Siergiej Ławrow.
W rozumieniu Moskwy terytorium to obejmuje anektowany w 2014 r. Krym, a wkrótce rozciągnie się na cztery ukraińskie obwody, w których dzisiaj kończą się nielegalne, organizowane pod lufami karabinów referenda w sprawie przyłączenia do Rosji. Ławrow i Putin dołączyli tym samym do chóru straszących Zachód użyciem broni A, który brzmiał jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę. Symbolem propagandy stały się słowa Dmitrija Kisielowa z 2014 r., że Rosja jest zdolna przekształcić Stany Zjednoczone w radioaktywny popiół. Rok później ambasador w Kopenhadze Michaił Wanin zszokował Duńczyków, gdy w rozmowie z „Jyllands-Posten” zagroził im bronią jądrową w przypadku, gdyby Dania przystąpiła do amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej.
Reklama