Poszukiwania nie przyniosły jak dotąd rezultatów - podała amerykańska straż, cytowana przez agencję Reutera.

Wcześniej amerykańska USCG, informowała, że mimo przeszukania ponad 25 tys. km kwadratowych powierzchni na Atlantyku i pod nią, amerykańskim i kanadyjskim specjalistom nie udało się odnaleźć małej łodzi podwodnej Titan.

Reklama

"To on mógł wsyłać sygnał"

Jak twierdzi BBC, francuski nurek Paul-Henry Nargeolet, który jest na pokładzie, ma olbrzymie doświadczenie w marynarce wojennej i to on mógł nadać sygnał, który wychwyciły ekipy ratunkowe.

Nargeolet, będący jednym z największych światowych ekspertów z zakresu katastrofy Titanica, spędził we francuskiej marynarce wojennej 25 lat. Zna protokoły, które mogłyby posłużyć do przekazania sygnału akcji ratowniczej i zwiększenia szans na odnalezienie zaginionej łodzi - twierdzi brytyjski serwis informacyjny.

"Czy to Nargeolet zainicjował rutynowe walenie, aby przyciągnąć uwagę sonarów? W tym momencie to jedynie spekulacje, ale każdy potencjalny trop musi być śledzony" - komentuje BBC.

Eksperci ds. morskich, z którymi rozmawiał serwis, stwierdzili, że interpretacja dźwięków, jakie wychwycono w nocy, jest obecnie trudna. Możliwe jednak, że mogły to być krótkie odgłosy o stosunkowo wysokiej częstotliwości wytwarzane poprzez regularne uderzanie kawałkiem metalu albo innym twardym przedmiotem.

Powinno to być możliwe do odróżnienia od szumu oceanu, zwłaszcza jeśli można określić regularny wzór dźwięku w określonych odstępach czasu. "Z pewnością prowadzący akcję ratunkową są wystarczająco przekonani przez te dźwięki, aby dalej za nimi podążać, nawet przenosząc swoje operacje przy użyciu zdalnie sterowanych pojazdów w inne miejsce" - zauważa BBC.

Reklama

Feralna wyprawa do wraku Titanica

Należący do firmy OceanGate łódź z pięcioma osobami na pokładzie wyruszyła w niedzielę z St. John's z pięcioma osobami na pokładzie, by odwiedzić wrak Titanica, znajdujący się niemal 600 km od wybrzeża Kanady.

Jednak po niecałych dwóch godzinach od zanurzenia urwał się z nią kontakt i łódź nie wynurzyła się o planowanej porze. W poniedziałek wieczorem informowano, że tlenu w łodzi starczy na 40 godzin.

Na pokładzie jednostki jest pięć osób, w tym brytyjski miliarder i podróżnik Hamish Harding oraz ojciec i syn pochodzący z jednej z najbogatszych pakistańskich rodzin.

Ostrzeżenia i obawy o bezpieczeństwo

Tymczasem już w 2018 r. eksperci ostrzegali firmę OceanGate, że jej eksperymentalna łódź podwodna może ulec "katastrofalnym" problemom podczas wyprawy do wraku Titanica - pisze we wtorek "New York Times". Z kolei "The New Republic" informuje, że jeden z pracowników firmy został zwolniony za zgłaszanie obaw dotyczących bezpieczeństwa.
Jak pisze "NYT", list do OceanGate podpisało kilkudziesięciu specjalistów ze stowarzyszenia Marine Technology Society (MTS).

Ostrzegali oni, że mieli "jednomyślne obawy" na temat prac nad łodzią Titan i planów eksploracji wraku Titanica za jej pomocą. Obawy budziły odmowy szefa firmy, by stosować się do wskazówek i branżowych standardów wyznaczanych przez międzynarodowe stowarzyszenie DNV.

List został zaadresowany do szefa spółki, Stocktona Rusha. Biznesmen był jednym z pięciu osób statku, który zaginął podczas próby dotarcia do wraku.

Na swojej stronie internetowej OceanGate, która prowadzi wycieczki do wraku Titanica od 2021 r., tłumaczy że jej zbudowana z włókna węglowego i tytanu łódź nie została poddana certyfikacji przez DNV, bo proces ten trwa latami.

Jak pisze portal "The New Republic", MTS nie był jedynym głosem wyrażającym obawy o bezpieczeństwo Titana. W 2018 r. David Lochridge, dyrektor firmy odpowiedzialny za bezpieczeństwo pasażerów, został zwolniony z firmy po tym, jak nie dał zgody na testy Titana z udziałem załogi.

Lochridge twierdził, że bezzałogowe testy mniejszego prototypu łódki wykazały wady konstrukcji i podatność materiału na uszkodzenia na dużej głębokości.

W 2022 r. podczas reportażu telewizji CBS z rejsu do wraku Titanica na pokładzie Titana, dziennikarz stacji David Pogue zauważył, że wiele elementów łodzi "wyglądało na zaimprowizowane". Chodziło m.in. o kontroler do gier, za pomocą którego sterowany był obiekt.

Pasażerowie rejsu, kosztującego 250 tys. dolarów, musieli też podpisać umowę, w której znajdowało się ostrzeżenie, że łódź jest eksperymentalna i nie została poddana certyfikacji przez żadną organizację, a podróż może zakończyć się obrażeniami lub śmiercią.