Według najnowszego sondażu przeprowadzonego przez ABC News Poll na zlecenie dziennika "Washington Post" pracę następcy George'a W. Busha dobrze lub znakomicie ocenia aż 68 proc. ludzi. Przeciwnego zdania jest zaledwie 26 proc. Większość Amerykanów jest zdania, że prezydent przez pierwsze trzy miesiące swojego urzędowania wiele osiągnął i spełnił sporo ze swoich przedwyborczych obietnic.

Reklama

Gospodarz Białego Domu zbiera oklaski za to, jak radzi sobie z kryzysem, jak poprządkuje sprawy po swoim poprzedniku i jak buduje nowe sojusze na forum międzynarodowym. Ale to, że dwie trzecie obywateli USA akceptuje działania Baracka Obamy, nie jest historycznym rekordem. Jego porzednik zaraz po zamachach z 11 września 2001 r. cieszył się 90-procentową popularnością, a Bill Clinton, George Bush senior, John Kennedy, a nawet nie wspominany najlepiej Jimmy Carter miewali poparcie powyżej 70 proc.

Dlatego też 68 proc. Obamy można interpretować jako bezprecedensowy sukces, bo reszta klasy politycznej Waszyngtonu traktowana jest z wyjątkową nieufnością. Jedynie 26 proc. Amerykanów zadowolonych jest z pracy obydwu izb Kongresu, przy czym poparcie dla samych republikanów sięga tylko 20 proc. Sędziowie Sądu Najwyższego, którzy jako niezaangażowani w partykularną politykę uchodzili dotąd za wielkie autorytety, cieszą się dziś zaufaniem 39 proc. badanych.

"Z pewnością mamy do czynienia z potężnym kryzysem amerykańskich elit politycznych. Do tego dochodzi jeszcze wyjątkowa polaryzacja całej sceny. Amerykanie chyba z obawy przed kompletnym zwątpieniem w politykę zwracają się ku Obamie, ale to tym bardziej zobowiązuje prezydenta do rzetelnego wywiązania się ze swoich obowiązków" - uważa Michael McDonald z Brooking Institution.

Dlatego też następca Busha, aby nie zmarnować tego wyjątkowego kapitału politycznego, musi dalej robić wszystko, by utrzymać wizerunek niezależnego i wyobcowanego w Waszyngtonie outsidera.