>>>Bułgaria odwraca się od Moskwy

W eurowyborach w Bułgarii startuje 10 partii i trzy koalicje. Na miejsca w PE nie mogą liczyć kandydaci koalicji "Libertas - wolni obywatele". Centralna Komisja Wyborcza nie zarejestrowała komitetu eurosceptyków, bo partia nie spełniła wymogów ordynacji wyborczej. Gdyby bułgarski odddział partii Declana Ganleya został dopuszczony do wyborów, aż 20 proc. materiałów wyborczych musiałby poświęcić zwalczaniu procederu kupowania poparcia politycznego. W Bułgarii głosy wyborców stały się przedmiotem handlu.

Reklama

>>>Bułgaria jak beczka prochu

Oficjalna kampania przed eurowyborami będzie krótka - potrwa tylko 3 tygodnie - i będzie kosztowała 14 mln. lewów (7 mln. euro). To mała suma w porównaniu z prawie 100 mln. euro, które według szacunków bułgarskiego pozarządowego Ośrodka Badania Demokracji politycy wydali na kupno głosów w wyborach lokalnych w 2007 roku.

>>>Człowiek Putina doradza politykom z Unii

Ostatnie zmiany w kodeksie karnym mają ukrócić polityczny biznes, szczególnie popularny w małych miasteczkach i wśród bułgarskich Romów. Kupno głosu będzie karane grzywną do 20 tys. lewów (10 tys. euro). Organizatorom procederu kupna poparcia grozi do sześciu lat więzienia. Sam kupujący może posiedzieć w więzieniu pięć lat. Sprzedający dostaną niższe wyroki.

>>>Na czas kryzysu gospodarki Europy szarzeją

Ale, jak przewiduje przedstawicielka KE w Bułgarii Zinaidya Złatanowa, na eurowybory może pójść zaledwie 30 proc. Bułgarów. Tamtejsze partie polityczne bardziej niż miejscami w PE przejmują się wyznaczonymi na 5 lipca wyborami parlamentarnymi. Zapewne właśnie na krajową konfrontację partie oszczędzają siły. I środki.