Według badań opublikowanych przez niedzielne wydanie konserwatywnej gazety, nawet 325 posłów nie utrzyma swojego mandatu w następnej kadencji. To ponad połowa z 646-osobowej Izby Gmin. Zdaniem "Timesa" 30 posłów zostanie zmuszonych do rezygnacji z mandatu przez partyjnych liderów, kolejnych 200 nie będzie się ubiegać o miejsce w Izbie z powodu publicznej i medialnej nagonki, a ok. 90 po prostu przepadnie w wyborach. Najbardziej przy tym oberwie się deputowanym Partii Pracy - aż 170 z nich (połowa obecnych posłów-laburzystów) nie zasiądzie w Izbie Gmin w kolejnej kadencji.
Największa od 1945 roku "czystka parlamentarna" to pokłosie afery jaka wybuchła na początku miesiąca, gdy dziennik "Daily Telegraph" ujawinił rachunki jakie członkowie brytyjskiego parlamentu przedstawili do rozliczenia komisji ds. finansów Izby Gmin. Zgodnie z prawem posłom przysługuje zwrot kosztów za wydatki poczynione w związku z wykonywaniem mandatu (m.in. utrzymywanie drugiego domu w Londynie, działalność biura itd.). "Przebiegli" parlametarzyści postanowili jednak nieco zaoszczędzić i za niezbedne uznawali tak kuriozalne wydatki jak te na czyszczenie kominów, pieluchy czy ogrodowy domek dla kaczek.
"To oburzające. Posłowie przygotowali sobie po prostu złodziejski system" - komentowała brytyjska politolog Sarah Childs.
Mające się odbyć w przyszłym roku wybory parlamentarne będą zatem "karą" dla chciwych polityków. Niektórzy, w obawie przed decyzją wyborców, już teraz jednak zapowiedzieli koniec kariery. Jedną z "ofiar" afery jest sam przewodniczący Izby Gmin, Michael Martin. "Chciałbym żeby porządek został zachowany, dlatego opuszczam swoje stanowisko 21 czerwca" - zapowiedział kilka dni temu. Co ciekawe, jego dymisja, to pierwsza taka sytuacja od... 1695 roku, kiedy ówczesny przewodniczący - John Trevor - został zmuszony do odejścia z z powodu przyjęcia łapówki.