Irańczycy ze zdjęciami zabitego dowódcy Gwardii Rewolucyjnej Qasem Soleimani, 7 października wzięli udział w proteście w Teheranie. W ten sposób wyrazili swoją solidarność z Palestyną po tym, jak bojownicy Hamasu przeprowadzili atak powietrzny, lądowy i morski na Izrael ze Strefy Gazy.
Wielu jest zaskoczonych atakiem Hamasu na Izrael. Jednak pojawiają się też głosy, że takiego zaskoczenia nie powinno być, zwłaszcza w służbach wywiadowczych Izraela. A to dlatego, że Iran już od dłuższego czasu zaopatruje wrogów Izraela.
Jeszcze przed śmiercią Kasema Sulejmaniego, przywódcy irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC), reżim przygotowywał się do zajęcia czołowej pozycji w regionie jako nemezis Izraela.
W ostatniej dekadzie Iran odwrócił się od reform i zwrócił się w stronę ekstremalistów i konserwatystów. "Można uznać, że siły Quds IRGC i Ministerstwo Wywiadu zasilają dywizję paliwową w Iraku. Wspierane przez Iran bojówki regularnie brały udział w mordowaniu żołnierzy i urzędników NATO pomagając w ten sposób rządowi irackiemu" - czytamy na stronach The Telegraph.
Jednocześnie w pobliżu Izraela, Hezbollah zaopatrywany był w rakiety, a Hamas w broń wszelkiego rodzaju. W Jemenie rebelianci Houthi zaopatrywani są przez Cieśninę Ormuz w rakiety dalekiego zasięgu, które umożliwiają im uderzanie w saudyjską ludność cywilną i w infrastrukturę.
Ben Wallace, były sekretarz stanu ds. obrony Wielkiej Brytanii, na stronach Telegraph.co.uk zwraca uwagę, iż plany Iranu są dużo większe, a Izrael miał być tylko pretekstem do wywołania większego kryzysu.
"Nie dajcie się zwieść: Iran będzie chciał, aby ataki Hamasu wywołały szerszy kryzys w świecie arabskim i wśród muzułmańskiej populacji na Zachodzie. Nie chce wynegocjowanego pokoju. (…) To, czego Zachód zbyt często nie dostrzega, to fakt, że takie ataki nie są jednorazowymi atakami czy "wet za wet”, ale częścią przemyślanego i zdecydowanego planu wykorzystania terroru do podziału i osłabienia regionu. Rzeczywiście, pomimo ciągłej retoryki i działań Iranu,zniszczenie Izraela nie jest tak ważne dla reżimu, jak ustanowienie kraju regionalnym supermocarstwem. Przywódcy irańscy wykorzystują konflikt izraelski do rekrutacji zastępców w celu szerzenia podziałów" – zauważa brytyjski ekspert.
I dodaje, że Iran nienawidzi sukcesu gospodarczego Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kataru. "I wie, że większy dobrobyt i możliwości w tych krajach dla mężczyzn, a także obecnie kobiet, osłabiają jego ofertę, czyli oświecenia poprzez islamską rewolucję".
Tu warto podkreślić, że w przywódców irańskich, rewolucja islamska jest ideologicznym towarem eksportowym, który należy narzucić wrogom i sąsiadom.
Podobnie jak eksport komunizmu przez Związek Radziecki, irańscy rewolucjoniści nigdy się nie zatrzymują. Wierzą, że muszą iść naprzód, bo inaczej zginą. Iran wie jednak, że jego rewolucja nie jest aż tak popularna. Nawet wśród szyickich muzułmanów w Iraku -Teheran nie jest mile widziany. Wielu mieszkańców regionu postrzega Iran jako nieokrzesanego i niepożądanego gościa.
Iran wyciąga kartę pt. "arabska ulica"
W związku z tym, w desperacji Iran wyciąga kartę pt. "arabska ulica". Pomimo faktu, że Iran i Izrael czasami współpracowały, nawet za ajatollaha Chomeiniego – Iran kupował broń od Izraela w latach 80. – to obecnie stara się przemawiać do opinii publicznej na ulicach Kataru, Riyadu i Kairu.
"I ta uliczna antyizraelska karta jest najtańsza do rozegrania. Grając w tę grę, Iran ośmiela także innych przywódców w regionie, aby sprzeciwili się opinii publicznej" – podkreśla Ben Wallace.
Ataki terrorystyczne Hamasu to najnowsze poczynania tych, którzy podobnie jak Iran chcą zmieść Izrael z powierzchni ziemi. Warto pamiętać, że nie tylko teraz, ale od lat Iran sprzyja ekstremalistom i muzułmańskim terrorystom.
"Ten okropny atak powinien nam wszystkim przypomnieć, jaka jest stawka i co w tym konflikcie chodzi. Iran będzie chciał, aby Izrael zareagował przesadnie. Będzie chciał, aby działania Izraela wykraczały poza obronę własną w świetle prawa międzynarodowego. Jednocześnie wszyscy powinniśmy pamiętać, że możliwe jest nazywanie Hamasu terrorystami i nieopowiadanie się po żadnej ze stron w konflikcie pomiędzy Palestyną a Izraelem, tak samo, jak możliwe jest pociągnięcie armii izraelskiej do odpowiedzialności bez kwestionowania prawa Izraela do istnienia. BBC zdaje się uważać, że nazywanie Hamasu terrorystami oznacza opowiadanie się po którejś ze stron. To nieprawda. To metody, jakie wykorzystują, definiują ich jako terrorystów, a nie ich cel" – czytamy w felietonie na stronach The Telegraph.
Jednocześnie Wallace przypomina, że Hamas nigdy nie reprezentował umiarkowanego Palestyńczyka. Nie mówi w imieniu większości.
"Nie możemy pozwolić, aby te straszne wydarzenia doprowadziły nas na skrajności, gdzie prawa człowieka, prawo międzynarodowe i rozwiązanie dwupaństwowe zostają porzucone. Taka droga prowadzi tylko do wzrostu wpływów reżimu irańskiego i niestabilności w Zatoce Perskiej. Jeśli zwycięzcą tych ataków stanie się ekstremizm, wszyscy przegramy"- podsumowuje swój felieton były sekretarz stanu ds. obrony Wielkiej Brytanii.