Już wczoraj w siedzibie ministerstwa finansów w paryskiej dzielnicy Bercy stawili się szefowie największych banków, w tym BNP-Paribas, Societe Generale i Credit Agricole, aby usłyszeć od szefowej resortu Christine Lagarde, czego następnego dnia mogą się spodziewać od głowy państwa. Sarkozy ma bowiem w ręku podwójną broń. Może wymóc od banków zmianę systemu wynagrodzeń albo przeforsowując odpowiednie ustawy w Zgromadzeniu Narodowym, albo nakazując rządowi zerwanie współpracy z instytucjami, które nie będą przestrzegały "dobrowolnie" przyjętych reguł.
>>>Wielka Brytania ma szansę wyjść z kryzysu
Sarkozy już podczas kwietniowego szczytu przywódców G20 zapowiedział, że uratowane za grube miliardy euro z pieniędzy podatników banki nie mogą powrócić do praktyk, które przyczyniły się do kryzysu finansowego. Sprawa odżyła w lipcu, gdy dziennik "Liberation" ujawnił, że na początku tego roku BNP Paribas wypłacił swoim menedżerom w sumie miliard euro tytułem premii, choć zaledwie kilka tygodni wcześniej budżet państwa wpompował w bank 5 mld euro.
>>>Jak burmistrz "Marks" wprowadza utopię w życie
Francuski przywódca postanowił przywołać bankowców do porządku. Jak może wyglądać nowy system wypłat? Najbardziej radykalnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie przez państwo odgórnych limitów pensji bankierów. Łagodniejsza wersja to rozłożenie rocznych premii na kilka mniejszych wypłat w ciągu roku. Inny pomysł to nakaz zwrotu przez dilerów otrzymanych wypłat, jeśli po kilku miesiącach okazałoby się, że wyniki banku wcale nie są takie dobre.
>>>Czyj sposób na kryzys zwycięży?
Francuskie banki obawiają się jednak, że takie narzucone przez państwo reguły podetną ich konkurencyjność w stosunku do zagranicznych konkurentów, przede wszystkim z londyńskiego City. Może się bowiem okazać, że najzdolniejsi maklerzy przeniosą się na Wyspy. BNP Paris przyznał niedawno, że wypłacił już w tym roku swoim 10 najlepszym pracownikom łącznie 50 mln euro premii, ale w przyszłym roku ta suma ma zostać radykalnie zmniejszona – do 15 mln euro. Eksperci tłumaczą, że wysokie premie wypłacone w ostatnich miesiącach są związane z coraz lepszymi wynikami osiąganymi przez francuskich bankierów. A „bonusy”, jakie w tym czasie wypłaciły francuskie banki, były aż o 80 proc. niższe, niż gdyby stosowano reguły sprzed kryzysu.
Na razie Nicolas Sarkozy bierze pod uwagę wyłącznie argumenty polityczne. A te są jednoznaczne. W ostatnich tygodniach wskaźnik zaufania do prezydenta wyraźnie rośnie, m.in. dlatego że potrafi "wczuć się" w problemy borykających się z kryzysem przeciętnych Francuzów. Ci zaś rzadko do kogo pałają taką niechęcią, jak do finansistów "zbijających fortuny na publicznych subwencjach". Jeśli prezydentowi uda się poskromić bankowców, będzie miał w ręku silną kartę przetargową przed wrześniowym szczytem światowych przywódców G20 w Pittsburgh. Sarkozy zamierza przekonywać tam swoich swoich partnerów do pójścia w ślady Paryża. Na ostatnim takim spotkaniu w Londynie w kwietniu tego roku, dzięki poparciu kanclerz Angeli Merkel, Sarkozy’emu w znacznym stopniu udało się przekonać nie tylko Amerykanów do wprowadzenia bardziej rygorystycznych reguły kontroli nad bankami.