Prezydent Rosji Władimir Putin zagroził niedawno, że ponownie rozmieści wojska w pobliżu granicy z Finlandią. To "wymachiwanie ciężką szabelką", biorąc pod uwagę, że granica ma ponad 1300 kilometrów długości - przypomina felietonistka Politico, dodając, że teraz "Finlandia cieszy się ochroną swoich sojuszników z NATO", a to, w jej przekonaniu, oznacza, że groźby Putina "raczej" nie spowodują żadnych skutków.

Reklama

"Inny ważny powód - nie mają żołneirzy"

"Ta próba zastraszenia Finlandii" - pisze Elisabeth Braw - "nie powiedzie się również z innego ważnego powodu: Rosja nie ma wystarczającej liczby żołnierzy". Przypomina też słowa Putina, wypowiedziane po przystąpieniu Finlandii do NATO, że Rosja miała z tym krajem znakomite stosunki, ale "to się skończy".

Felietonistka Politico przypomina słowa Putina o dobrosąsiedzkich stosunkach z Finlandią: - Nie mieliśmy wobec siebie ani jednego roszczenia, zwłaszcza terytorialnego, nie mówiąc już o innych obszarach. Nie mieliśmy nawet wojska; usunęliśmy wszystkie wojska z granicy rosyjsko-fińskiej - mówił w wywiadzie dla państwowej agencji RIA Novosti. - Mimo to Finlandia wstąpiła do NATO. Tak zdecydowali. Ale nie mieliśmy tam wojska, teraz będziemy - dodał.

Reklama

"Takie grożenie wymaga zasobów"

"Można się zastanawiać, czy najwyżsi urzędnicy Kremla kiedykolwiek zastanawiali się nad tym, jaki wpływ ich słowa i czyny wywierają na inne kraje" - pisze Braw w Politico, przypominając, że "to właśnie wojownicza postawa Rosji skłoniła Finlandię do ubiegania się o członkostwo w NATO". Ale takie "grożenie innym" wymaga znacznych zasobów; nie tylko żołnierzy, ale również infrastruktury.

Reklama

"Finlandia jest bardzo wymagającym środowiskiem operacyjnym, o czym przekonali się Sowieci podczas II wojny światowej" - przypomina felietonistka Politico. "Sowieci nazywali to 'operacjami w rejonie bagienno-leśnym', które wymagały specjalnego szkolenia i sprzętu, którego nie posiadają" - pisze Braw, powołując się na rozmowę z Pekką Toverim, byłym szefem fińskiego wywiadu wojskowego. "Rzeczywiście - dodaje - większość obszaru przygranicznego Finlandii to kompletna dzicz, która nie nadaje się do nowoczesnej walki zmechanizowanej".

W dodatku - jak twierdzi - rosyjska armia po inwazji na Ukrainę na pełną skalę, w dużej mierze przeniosła się na Ukrainę mimo słów Putina, że zostały one usunięte na znak przyjaźni z Finlandią. "Chociaż rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu wydawał wojownicze okrzyki, gdy Finlandia przystąpiła do NATO, żadne wojska nie zostały przerzucone na granicę z Finlandią" - twierdzi Politico.

"Putin przesadził w ocenie potęgi"

Wspomina też o kłopotach Rosjan z personelem w kontekście planów dalszej rozbudowy armii. "Trudno utrzymać na Ukrainie siły liczące 600 tysięcy żołnierzy, gdy łączna liczebność rosyjskich sił zbrojnych wynosi 1,15 miliona. Być może nie jest zaskoczeniem, że w grudniu ubiegłego roku Putin nakazał zwiększyć siły zbrojne do około 1,32 miliona. (…) To jednak wciąż rodzi pytanie, skąd ci żołnierze będą pochodzić i jak dobrzy będą. Trudno się dziwić, że - niezależnie od wykorzystywania byłych skazańców i najemników, takich jak tych z Grupy Wagnera - w Rosji zaczęły krążyć pogłoski o tym, że Kreml planuje kolejną falę mobilizacji" - czytamy.

Autorka konkluduje, że decyzja Finlandii i Szwecji o przystąpieniu do NATO była dalekowzroczna, a Putin "tym razem przesadził z oceną potęgi rosyjskiej armii" i "nie docenił zdolności zachodnich polityków do zrozumienia podstawowych działań arytmetycznych".