Oficjalnie Bruksela zapewnia, że nie chce naciskać na Czechów, ale faktycznie robi wszystko, by zmusić Pragę do zakończenia ratyfikacji. Nie przypadkiem do Brukseli został zaproszony akurat Fischer, a nie Vaclav Klaus, choć to właśnie czeski prezydent, odmawiając podpisu, blokuje wejście w życie dokumentu.

Reklama

Problemem jest jednak to, że ani prośby, ani groźby niewiele tu pomogą. Po pierwsze, Fischer jest premierem tymczasowym, a przy tym politykiem znacznie mniejszego formatu niż Klaus, więc jak sam przyznaje, jego możliwości wpływania na głowę państwa są znikome.

Po drugie, Klaus jest człowiekiem absolutnie przekonanym o słuszności wszystkiego, co robi, nie przejmującym się krytyką i odpornym na presję. Wreszcie, każda próba naciskania czy szantażowania Czech - a to robił np. francuski prezydent Nicolas Sarkozy - tylko będzie dowodziła, że czeski prezydent ma sporo racji.

Klaus sprzeciwia się traktatowi, gdyż twierdzi, że utrwala on dominację państw dużych, a w samej Unii jest coraz większy deficyt demokracji, bo każdy, kto myśli i mówi niezgodnie z obowiązującą politycznie poprawną linią, jest natychmiast piętnowany.

Reklama