W tym tygodniu polski rząd roześle do stolic państw Unii swoje oficjalne stanowisko w sprawie funkcjonowania nowych najważniejszych stanowisk w UE.
Traktat lizboński wprowadzi poważne zmiany instytucjonalne: powoła stałego przewodniczącego Rady Europejskiej - określanego potocznie prezydentem Europy, oraz wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej. Jak realnie zwiększą się kompetencje Brukseli, zależy jednak od interpretacji zapisów traktatu. Jak dowiedział się "Dziennik Gazeta Prawna", polski rząd przygotował w tej sprawie oficjalne stanowisko, które roześle w tym tygodniu do stolic państw Unii. Zamiast prezydenta Europy Polska widzi raczej w Brukseli kogoś na kształt szefa sekretariatu unijnych urzędów, odpowiedzialnego za bieżącą administrację i przygotowywanie szczytów Unii, a nie za podejmowanie strategicznych decyzji.
"Przewodniczący Rady UE nie będzie wydawać poleceń polskiemu ministrowi finansów czy spraw wewnętrznych" - wyjaśnia minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz. Również przedstawiciel ds. polityki zagranicznej zyskałby tak naprawdę jedynie rolę koordynatora, a nie szefa europejskiej dyplomacji.
"Kraje Unii podzieliły się na dwa obozy w sprawie kompetencji przewodniczącego Rady UE" - przyznaje ekspert brukselskiego instytutu CEPS Piotr Kaczyński. "Jedni, jak Brytyjczycy, chcą mu przyznać dużo władzy. Inni, jak Polacy - niewiele. Ale wszyscy działają zgodnie z traktatem, bo w tym punkcie pozostaje on bardzo enigmatyczny".
Polskie stanowisko podzielają Holendrzy, Belgowie i Luksemburczycy. Podobnie sprawy widzi też przewodniczący Komisji Europejskiej.
Jednak to nominacja na pierwszego szefa Rady UE Tony’ego Blaira pokaże, kto postawił na swoim. Polscy dyplomaci już zapowiadają, że nie poprzemy tej kandydatury. "Przewodniczący z tak silną pozycją mógłby narzucać swoje zdanie naszemu premierowi" - argumentują.
W sobotę na uroczyste podpisanie traktatu w Pałacu Prezydenckim zjawili się nie tylko szefowie najważniejszych unijnych instytucji - Komisji i Parlamentu Europejskiego oraz premier przewodzącej Unii Szwecji, lecz także premier Tusk, marszałek Senatu oraz akredytowani w Polsce dyplomaci.
Wszyscy usłyszeli mocne słowa Lecha Kaczyńskiego: "Unia pozostaje związkiem państw narodowych, związkiem ścisłym, ale jest to związek państw suwerennych i niech tak zostanie". Później prezydent słowa "suwerenność" użył jeszcze czterokrotnie.