"Zasięg tego oszustwa jest przedmiotem naszych ustaleń" - mówił norweski dyplomata na niedzielnej konferencji prasowej w stolicy Afganistanu. To deklaracja bez precedensu i pierwsze oficjalne potwierdzenie doniesień o farsie, w jaką zamienił się afgański test z demokracji.

Reklama

Zaledwie pod koniec września zastępca Norwega, Peter Galbraith, stracił stanowisko za podobne słowa. Amerykanin został wówczas zdymisjonowany przez samego sekretarza generalnego ONZ Ban Ki-Moona. Galbraith zawinił publiczną krytyką swojego szefa i całej wspólnoty międzynarodowej za ukrywanie informacji na temat oszustw wyborczych dokonywanych na rzecz urzędującego prezydenta kraju Hamida Karzaja.

W niedzielę sam Eide potwierdził, że wybory zostały zmanipulowane na "znaczną" skalę, ale stanowczo zaprzeczył, by kierowana przez niego misja ONZ w Kabulu uczestniczyła w procederze fałszowania wyniku. Norweski dyplomata odrzucił zarzuty Galbraitha, jakoby osobiście nakazywał swoim podwładnym ukrywanie dowodów na oszustwa, w tym zawyżanie frekwencji.

"To były często informacje z drugiej lub trzeciej ręki, niektóre zmieniały się z dnia na dzień. To dla mnie ważne, by informacje, które dostarcza i udostępnia ONZ, miały pewien poziom wiarygodności, który uczyni je miarodajnymi. Gdyby ONZ zachowywał się jako obserwator wyborów, które sam pomógł organizować, mielibyśmy konflikt interesów" - tłumaczył w niedzielę najwyższy wysłannik ONZ do Afganistanu.

Dyplomata odniósł się także do mocno krytykowanej na świecie decyzji o otwarciu punktów wyborczych w dystryktach Afganistanu nie kontrolowanych przez władze centralne. Przede wszystkim na wschodzie i południu kraju. Tam o manipulację wynikiem głosowania było najłatwiej. "Wszyscy rozumieliśmy, że gdybyśmy zapobiegawczo zlikwidowali 1200 komisji wyborczych, uniemożliwilibyśmy udział w głosowaniu wielu wyborcom, przede wszystkim Pasztunom. To mogłoby stać się ważnym czynnikiem wpływającym na destabilizację kraju" - bronił się w niedzielę Eide.

W geście solidarności z szefem misji ONZ w Kabulu, na niedzielnej konferencji prasowej pojawili się także ambasadorowie USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Ich obecność to odpowiedź na krytykę pod adresem wspólnoty międzynarodowej, która pomogła zorganizować wybory, ale unikała naciskania na władze w Kabulu, by głosowanie przebiegło w zgodzie z zachodnimi standardami.ONZ wydał na przygotowanie głosowania aż 300 mln dolarów.

Według ogłoszonych w połowie września wstępnych wyników wyborów, zwyciężył je Hamid Karzaj zdobywając 54,6% głosów. Jego najpoważniejszy konkurent dr Abdullah Abdulah miał zebrać zaledwie 28% poparcie. Jeżeli niezależna Komisja Skarg Wyborczych nie podważy tego rezultatu w czwartek, Hamid Karzaj pozostanie na stanowisku przez kolejnych 5 lat. Jednak według szacunków obserwatorów nawet co trzeci głos oddany 20 sierpnia mógł być fałszywy.

Najprawdopodobniej już w czwartek kontrolowana przez ONZ Komisja Skarg Wyborczych ogłosi ostateczne wyniki elekcji. Gdyby oenzetowskie śledztwo zakończyło się anulowaniem wszystkich podejrzanych głosów, których jest ok. 1,5 mln, do wyłonienia nowego prezydenta Afganistanu konieczna byłaby druga tura. Ta zaś odbędzie się najwcześniej wiosną.