– Szacujemy, że Al-Kaida jest w najgorszej kondycji finansowej od lat. W rezultacie jej wpływ gaśnie. Ten sukces jest istotny. To znak, że idziemy w dobrą stronę – mówił w poniedziałek nadzorujący w Departamencie Skarbu USA walkę z finansami terrorystów David Cohen. Po zamachach z 11 września 2001 r. Waszyngton rzucił cały sztab agentów wywiadu gospodarczego do walki z finansowym zapleczem Al-Kaidy. Ich głównym zadaniem było odcięcie terrorystów od wielomilionowych datków płynących z krajów arabskich i rozsianej po całym świecie muzułmańskiej diaspory. Konsekwentnie prowadzona kampania przyniosła skutek - to m.in. z powodu spadku dopływu funduszy ludziom Bin Ladena nie udało się w ostatnich czterech latach przeprowadzić na Zachodzie żadnego spektakularnego zamachu.

Reklama

Wojna z datkami na rzecz Al-Kaidy

Sukces amerykańskiej strategii polegał na uderzeniu w pośredników „kwestujących" na rzecz al-Kaidy na całym świecie, w tym w USA. To z datków najbogatszych członków muzułmańskiej diaspory pochodzi lwia część dochodów organizacji. W przepływie pieniędzy do fundamentalistów ukrytych w górach Afganistanu, Pakistanu, Jemenu czy Algierii pomagały instytucje finansowe takie jak choćby działający w Szwajcarii Al-Taqwa Bank należący do Ahmeda Idrisa Nasreddina, jednego z mózgów operacji finansowania Al-Kaidy. Zanim pieniądze trafiły do terrorystów, przechodziły najpierw długą drogę przez konta należące do fikcyjnych firm zakładanych przez ludzi Nasreddina po to, by ukryć właściwych nadawców i odbiorców. Amerykanie, zamrażając konta związanych z Nasreddinem biznesmenów z Zatoki Perskiej, a także 50 organizacji działających pod płaszczykiem islamskich instytucji dobroczynnych a w rzeczywistości wspierających Al-Kaidę, tylko w pierwszych 12 miesiącach po zamachu na World Trade Center skonfiskowali 115 mln dolarów. Na efekty nie trzeba było długo czekać: z roku na rok finanse organizacji Bin Ladena topniały.

Ludzie bin Ladena apelują o wsparcie

Tylko w tym roku najwyżsi rangą członkowie Al-Kaidy aż czterokrotnie apelowali do swoich sympatyków rozsianych po całym świecie o nadsyłanie pieniędzy, bez których grupa nie jest w stanie prowadzić działalności (organizacja ataku na World Trade Center w Nowym Jorku kosztowała Al-Kaidę ok. 0,5 mln dolarów). Ostatni i najbardziej dramatyczny z apeli wystosowano w lipcu, kiedy to organizacja otwarcie przyznała, że brak funduszy krzyżuje jej plany i odcina ją od nowych rekrutów.

Hawala – islamistyczne Western Union

Amerykanie przestrzegają jednak, że obecny sukces nie jest ostateczny. Wciąż nie udało się poskromić przepływu pieniędzy przez system tzw. hawali – podziemną, islamską wersję Western Union, gdzie transakcje dokonywane są bez żadnych śladów na papierze. - Nie udało nam sie jeszcze odwieść wszystkich fundatorów od samej chęci (wspierania Al-Kaidy) - mówił Cohen.

Reklama

Talibowie, czyli biznesmeni doskonli

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja finansowa afgańskich talibów, którzy przed 2001 rokiem chętnie udzielali gościny Osamie Bin Ladenowi i jego współpracownikom. Talibscy watażkowie walczący z wojskami NATO, choć teoretycznie podlegający jednookiemu mulle Omarowi, działają w systemie zdecentralizowanym, z dużą dozą swobody i zdobywają pieniądze na wiele sposobów, z których przemyt opium to tylko jeden i wcale nie najbardziej znaczący. Agencja Antynarkotykowa ONZ szacuje, że talibowie czerpią rocznie 300 mln dolarów z upraw i przemytu afgańskiej heroiny. Do ogromnych sum za narkotyki dochodzi zwykła działalność przestępcza jak np. porwania dla okupu czy przemyt towarów.

Państwo podziemne zbiera podatki

Na terenach południowych i wschodnich prowincji kraju, talibowie uruchomili własną administrację, która działa równolegle z wspieranymi przez Zachód władzami w Kabulu. Talibscy „gubernatorzy" zbierają od lokalnej ludności podatki - tzw. zakat (w świecie islamskim określa się tak datek na działalność dobroczynną). Zwyczajowo to 10 proc. dochodów. Pod parasolem rebeliantów działa też zwykły, legalny biznes. – Samo wykrzewienie upraw opium nie wystarczy by uderzyć ich po kieszeni. Dopóki kontrolują wsie, i mają wpływy w miastach, dopóty będą skutecznie zbierać „podatki” na rzecz rebelii - mówi nam specjalista do spraw finansów talibskich z London School of Economics Antonio Giustozzi. Z tysięcy dolarów, które trafiają do kieszeni np. dowodzącego w Nuristanie Dosta Mohammeda czy rodziny Haqqanich, watażkowie opłacają swoje oddziały, kupują samochody, broń, sprzęt i amunicję. Za miesiąc walki u boku islamistów przeciętny ochotnik otrzymuje od 300 do 600 dolarów wynagrodzenia. Dla porównania szeregowy rządowej armii afgańskiej zarabia. miesięcznie 70 dolarów.

Rebeliancki alians z mafiami azjatyckimi

Analitycy nie mają złudzeń: bez pozbawienia talibów funduszy nie ma mowy o pokonaniu rebelii. Dlatego Amerykanie pod koniec lipca wyznaczyli specjalną „grupę zadaniową” złożoną z agentów FBI, CIA i urzędników Departamentu Skarbu, która ma zatrzymać dopływ funduszy pod Hindukusz, podobnie jak wcześniej zatrzymano strumień pieniędzy dla organizacji Bin Ladena. Według ekspertów walka z finansistami talibskimi będzie jednak o wiele trudniejsza. - Talibowie to nie scentralizowana organizacja jak Al-Kaida tylko luźno powiązany ruch. Lokalni komendanci nie są uzależnieni od dotacji zza granicy i potrafią w razie potrzeby zorganizować pieniądze pochodzące np. od okolicznych wieśniaków czy lokalnych biznesmenów. By pozbawić ich funduszy należy działać bardziej kompleksowo i wziąć na celownik mafijne organizacje z Azji Środkowej z którymi współpracują przy przemycie drogocennych kamieni i narkotyków – mówi w rozmowie z nami Fabrice Pothier z Carnegie Endowment for World Peace.