"To już 22 miesiąc tej wojny i nic się nie kończy. Przemoc rośnie a możliwość jej zastopowania coraz bardziej się oddala" - ostrzegł w rozmowie z CNN Jose Reyes Ferriz, burmistrz Ciudad Juarez. Do 2008 roku w tym 1,5 milionowym mieście dochodziło do 200 morderstw rocznie. Podobną ilość zabójstw notowano w niewiele mniejszym Dallas czy ponad dwumilionowym Houston w Teksasie po drugiej stronie granicy.
W 2009 roku sytuacja radykalnie pogorszyła się. W Ciudad Juarez ginie w tej chwili więcej ludzi niż w Moskwie, Nowym Orleanie czy Kapsztadzie. W 2008 roku z ulic miasta zebrano podziurawione kulami ciała 1600 osób. W tym roku - już dwa tysiące. "Nasze miasto osiągnęło historyczny stopień aktów przemocy, który potwierdza, że to najbardziej niebezpieczna strefa na świecie poza deklarowanymi rejonami konfliktów zbrojnych" - napisała wychodząca w północnym Meksyku gazeta "El Norte".
Do krwawych strzelanin dochodzi niemal codziennie. Tylko 23 września w ciągu dziewięciu godzin miejscowa policja zebrała z ulic miasta dziewięć ciał ofiar porachunków karteli. Ciała dwóch mężczyzn bez głów znaleziono zawinięte w koce w przydrożnym rowie. Według specjalistów, ścięcia głów to specjalność członków kartelu Zatokowego tzw. Los Zetas, sprzymierzonych z lokalnymi gangami z Juarez. Los Zetas to najgroźniejszy z działających w Meksyku karteli a jego członkowie to prawdziwi profesjonaliści rekrutujący się z byłych żołnierzy i oficerów meksykańskich sił specjalnych.
Fala przemocy, która zawładnęła Ciudad Juarez, jest bezpośrednio związana z walką o kontrolę nad głównym szlakiem przemytu kokainy do USA oraz olbrzymi rynek narkotykowy w samym mieście. Miasto, kontrolowane dotychczas przez lokalny gang Vincente "Carillo" Feuntesa - stało się areną starć miejscowych gangsterów z członkami kartelu Sinaloa z zachodniego Meksyku, którzy chcą przejąć ten lukratywny biznes. Wspólnym wrogiem karteli są meksykańskie siły bezpieczeństwa - lokalna policja, federalne oddziały paramilitarne i regularna armia wspierana przez amerykańskich agentów FBI i DEA. Amerykańskie media nazywają nawet obszar nad Rio Grande "trzecim frontem Obamy" - po Iraku i Afganistanie.
Waszyngton jest żywotnie zainteresowany rozbiciem meksykańskich karteli - to one odpowiadają za 80 proc. wszystkich narkotyków sprzedawanych w Stanach Zjednoczonych. W przypadku kokainy ten odsetek rośnie do 90 proc. Południowe brzegi Rio Grande to także centrum przerzutu nielegalnych imigrantów z Ameryki Środkowej do USA oraz podziemny rynek handlu "żywym towarem". Stawka konfliktu jest olbrzymia - szacuje się, że meksykańskie gangi zarabiają do 50 mld rocznie na samym przemycie narkotyków.
Rozkręcającej się spirali przemocy towarzyszy rosnąca brutalność. Meksykanów zaszokowała egzekucja krewnego jednego z członków rywalizujących karteli dokonana w tym roku w Ciudad Juarez. Mężczyzna został przywiązany za ręce do dwóch cieżarówek, z których każda odjechała w przeciwnym kierunku wyrywając mu ramiona. Inną popularną metodą zabijania schwytanych przeciwników jest ścinanie głowy. Kartele nie oszczedzają już nawet kobiet. 11 października na skrzyżowaniu ulic Juana Baldera i Carlosa Pacheco na przedmieściu Francisco Madero znaleziono ciało zmasakrowanej dziewczyny. Jej głowa w plastikowej czerwonej siatce leżała obok korpusu.
Choć w wojnie o kontrolę nad milionowymi zyskami kartele nie stronią od brutalności, nie brak im ochotników. Bo Ciudad Juarez to nie tylko pole bitwy wojsk rządowych z kartelami, ale także jedno z najbardziej dotkniętych przez kryzys miast w Meksyku. "Dziesiątki tysięcy młodych ludzi włóczą się po mieście bez nadziei na znalezienie zajęcia. Możliwość zarobku z użyciem przemocy wciąga ich w oko cyklonu" - mówił "Houston Chronicle" Tony Payan, autor książek na temat wojny z kartelami na pograniczu Meksyku z USA.