Andrzej S., który kierował ośrodkiem, zabił konkubenta jednej z kobiet. Wszystko dlatego, że mężczyzna nie chciał wyjść z domu. "Pan Ryszard grzecznie zapytał pana Andrzeja, czy może przenocować. Chciał nawet zapłacić za nocleg. Ale pan Andrzej się nie zgodził" - relacjonuje reporterom "Wydarzeń" Polsatu mieszkanka ośrodka.
Kobiety zgodnie przyznają, że gospodarz domu od pewnego czasu był agresywny - nosił przy sobie nóż, straszył dzieci. Nieraz wzywano nawet policję. Jednak w zachowaniu Andrzeja S. niczego złego nie widzieli ani mundurowi, ani kierownictwo placówki.
Prezes nadzorującej ośrodek fundacji "Pro Vita" nie wierzy w winę gospodarza. "On został zaatakowany przez tych ludzi. Tam była wieczna agresja przeciwko niemu" - przekonuje.
Innego zdania jest jednak prokuratura. Jej zdaniem nie ma mowy o obronie koniecznej. Mężczyźnie grozi nawet dożywocie.