Według informacji, które DZIENNIK potwierdził w dwóch niezależnych źródłach w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, służby zarejestrowały rozmowy Marcinkiewicza na przełomie 2005 i 2006 roku, czyli w pierwszych miesiącach działania rządu PiS. Wówczas ABW kierował Witold Marczuk, zaufany człowiek prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Reklama

"Marcinkiewicz został nagrany przy okazji. Interesowaliśmy się innym ważnym urzędnikiem z resortów gospodarczych. To nim, a nie Marcinkiewiczem, się zajmowaliśmy" - twierdzi oficer ABW. W rozmowie z DZIENNIKIEM oficer nie chciał jednak ujawnić tożsamości inwigilowanego urzędnika. Udało się jednak ustalić, że podczas tamtej operacji tajne służby nie znalazły niczego obciążającego na rozmówcę Marcinkiewicza.

"Nie wiem, o którego z urzędników z resortów gospodarczych mogłoby chodzić. Ja w tamtym czasie nie kontaktowałem się telefonicznie z wiceministrami, pamiętam, że telefonowałem zaledwie do kilku" - powiedział DZIENNIKOWI Marcinkiewicz. "Ja mówiłem już o swoich odczuciach na temat podsłuchu mojej osoby. Sprawę działalności służb specjalnych należy zbadać, wyjaśnić, czy nie dochodziło do nadużyć, bo moim zdaniem dochodziło" - mówi.

O podsłuchach byłego premiera zrobiło się głośno w sierpniu tego roku. Wówczas Kazimierz Marcinkiewicz na łamach DZIENNIKA ujawnił, że w grudniu 2005 roku, gdy był jeszcze szefem rządu, ważny polityk PiS prosił Witolda Marczuka, szefa ABW, aby ten zbierał informacje właśnie na jego temat. Marcinkiewicz nie chciał jednak ujawnić nazwiska osoby, która rozmawiała z dyrektorem Agencji. Dodał jedynie, że tego typu wiedzę zdobył z trzech różnych źródeł.

Zdaniem Marka Biernackiego, posła PO i eksperta z sejmowej komisji ds. służb specjalnych, sprawę należy wyjaśnić. "Ale nie chodzi tu o robienie politycznej afery, ale o rozwiązania prawne, które z jednej strony zapewnią ochronę praw człowieka, a z drugiej jasno określą, co wolno służbom" - mówi Biernacki. I zapowiada, że Platforma będzie chciała przeforsować projekt ustawy o czynnościach operacyjno-rozpoznawczych, która ma m.in. uregulować sprawę podsłuchów.

W ostatnich dniach z kolei głośno zrobiło się o tym, że inwigilowany mógł być Radosław Sikorski, kolejny ważny polityk z gabinetu, który stworzył Marcinkiewicz. Radio ZET podało, że służby inwigilowały byłego ministra obrony. Nagrania miały pochodzić ze spotkań towarzyskich, podczas których były minister miał opowiadać o rządowych tajemnicach, członkach gabinetu i swoich współpracownikach.

Sam Sikorski stwierdził jednak, że nic nie wie o takich rozmowach. Istnienie taśm zdementował także prezydent Lech Kaczyński. "Nie mam żadnych taśm ani nigdy nie miałem, które by pochodziły z podsłuchu pana Sikorskiego" - zapewnił prezydent w Polskim Radiu.