Marcinkiewicz od wielu miesięcy sugerował, że próbowano go inwigilować, gdy stał na czele rządu. Do tej pory kluczył, nie podawał konkretów. Kulisy tej sprawy ujawnia dopiero dziś, gdy traci posadę w londyńskim banku, a prasa rozpisuje się o jego flircie z Platformą. Wysuwa najcięższe zarzuty przeciw głowie państwa. Mówi, że Lech Kaczyński chciał wykorzystać służby specjalne przeciw urzędującemu premierowi. I że robił to, będąc tylko prezydentem elektem, który nie ma jeszcze żadnych uprawnień. W piątek rano poprosiliśmy o komentarz Michała Kamińskiego, prezydenckiego ministra. Nie odpowiedział.
Michał Majewski, Paweł Reszka: Czy to prawda, że w grudniu 2005 r. prezydent elekt Lech Kaczyński zlecił szefowi ABW Witoldowi Marczukowi zbieranie informacji na pana temat i podsłuchiwanie pana?
KAZIMIERZ MARCINKIEWICZ: Prosił go o zbieranie materiałów na mój temat.
Czy Marczuk zgodził się na to?
Według mojej wiedzy nie.
Skąd ma pan tę wiedzę?
Słyszałem w trzech niezależnych źródłach: od polityka, ze średniego szczebla służb i pośrednio także od samego Marczuka.
Według naszej wiedzy Marczuk sporządził notatkę służbową z rozmowy z Lechem Kaczyńskim.
Nie pamiętam, czy Marczuk, ale widziałem to także na piśmie.
Co było napisane w tej notatce?
To było jedno zdanie. Coś w stylu: „Podczas rozmowy prezydent elekt Lech Kaczyński poprosił mnie o zbieranie materiałów na temat prezesa Rady Ministrów Kazimierza Marcinkiewicza, prośbie tej odmówiłem”.
Nie było tam nic o podsłuchu?
Nie.
Skąd pan wie, że Lech Kaczyński chciał, by ABW założyła panu podsłuch?
To polecenie padło podczas rozmowy Kaczyńskiego i Marczuka. Dowiedziałem się o tym ze wspomnianych już źródeł.
Dlaczego Lech Kaczyński poprosił Marczuka o zajęcie się panem?
Mogę powiedzieć tylko tyle: Lech Kaczyński nigdy nie ukrywał, również w wielu rozmowach ze mną, że marzy, by premierem był jego brat. Mówił mi na przykład: "Kazimierzu, wiesz, że to Jarosław powinien stanąć na czele rządu, choćby na pół roku - byłoby dobrze, żeby miał tak prestiżową funkcję w życiorysie".
Czy po tej historii były naciski, aby zwolnił pan Marczuka ze stanowiska szefa ABW?
Naciski to złe słowo. Jednak prezydent i jego brat, lider PiS, wielokrotnie mówili mi, że pod Marczukiem ABW nie pracuje właściwie. Jednak dopóki byłem premierem, nie zgadzałem się na wymianę Marczuka. Ostatecznie odszedł on, gdy szefem rządu był już Jarosław Kaczyński. Jego następcą został Bogdan Święczkowski, człowiek Zbigniewa Ziobry.
Czy to prawda, że jeden z najbliższy współpracowników braci Kaczyńskich przez pośrednika namawiał, by nie ujawniać tej historii w pana książce "Kulisy władzy"?
Myślę, że na dzisiaj wystarczy.