Polska jest stale obecna w dużym piętrowym domu Makwały Margoszwili w wiosce Duisi położonej w przepięknej dolinie Pankisi, na pograniczu Gruzji z Czeczenią, Inguszetią, Dagestanem i Azerbejdżanem. "Wypijmy za pokój. Wypijmy za przyjaźń z Polską" - wznosi kolejne toasty Makwała, którą miejscowi nazywają "Badi". Ta energiczna staruszka należy do jednej z najbardziej szanowanych rodzin Kistów, gruzińskich Czeczenów zamieszkujących dolinę. To w jej domu mieści się główna kwatera organizacji kistyńskich kobiet Marszua Kawkaz, która z pomocą polskiej Fundacji Edukacji Międzykulturowej przygotowała program rozwoju agroturystyki w regionie Pankisi. Pieniądze na realizację projektu dało nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Reklama

Najpierw Kistowie przyjechali na nauki do Polski. "Oglądaliśmy gospodarstwa agroturystyczne w okolicy Suwałk. Potem uczyliśmy się, jak przyjmować turystów z Polski, jak przygotowywać dla nich jedzenie i jak się zachowywać, by czuli się u nas wygodnie. Dowiedzieliśmy się również, że musimy im zapewnić wanny oraz bieżącą wodę" - opowiada Nata Borczaszwili, aktywistka Marszua Kawkaz. Wkrótce po szkoleniach na przyjęcie zagranicznych gości gotowych było około 10 rodzin z wiosek Duisi, Dżokoło i Birkiani leżących u stóp Wysokiego Kaukazu.

Problem w tym, że w pankiskich domach wanien do dziś nie ma, z kranów leci cienkim strumieniem zimna woda, a na dodatek dla potencjalnych agroturystów przeszkodą nie do pokonania mogą się okazać tutejsze toalety. Nawet w najzamożniejszych gospodarstwach za potrzebą chodzi się do drewnianego wychodka z dziurą w podłodze. Ale najbardziej zaszkodziła projektowi ubiegłoroczna wojna z Rosją. "Nie mieliśmy od tej pory żadnych turystów. Ludzie się wystraszyli i przestali przyjeżdżać" - opowiada Nata Borczaszwili.

Kobiety stanęły na nogi

"Na masowy napływ turystów z Polski rzeczywiście nie ma co liczyć" - przyznaje Patrycja Prześlakiewicz z Fundacji Edukacji Międzykulturowej. Jej zdaniem w czasie realizacji projektu stało się jednak coś znacznie ważniejszego: rozproszona wcześniej społeczność Kistów zaczęła się jednoczyć i aktywizować. "Nata, która współpracuje z nami od początku, szkoli już miejscowe kobiety, jak napisać wniosek o dotację, a potem rozkręcić własny biznes. Inni uczą się obsługi internetu. Dla mnie najważniejsze jest to, że kistyńskie kobiety wzięły sprawę w swoje ręce. Być może uda im się nawet rozruszać tradycyjnie leniwych mężczyzn, których ulubionym zajęciem jest przesiadywanie w cieniu drzewa i gra w szachy" - mówi Prześlakiewicz, która do Doliny Pankisi przyjeżdża już od 5 lat i jest tam witana jak wypróbowana przyjaciółka. "Pomocy rozwojowej nie da się zrealizować w ciągu roku czy dwóch. To długotrwały proces i trzeba cierpliwie czekać aż przyniesie efekty" - dodaje.

Ale już dziś w Pankisi polska obecność widoczna jest na każdym niemal kroku. Duże, biało-czerwone naklejki z napisem "Polish aid" widnieją m.in. na budynkach trzech kurzych ferm, sklepie wielobranżowym, zakładzie produkującym wiadra czy stolarni. Wszystkie te niewielkie, najczęściej kilkuosobowe firmy, dostały od polskiego rządu dofinansowanie na prowadzenie działalności gospodarczej. Sumy były zazwyczaj niewielkie: od tysiąca do najwyżej kilku tysięcy euro. To jednak wystarczyło, by w gnębionej straszliwym bezrobociem Dolinie Pankisi powstało w ciągu ostatnich dwóch lat ponad 50 miejsc pracy.

Gruziński sklep GS

Reklama

W sklepie do złudzenia przypominającym polskie GS-y z czasów PRL, pracują trzy kobiety, samotne matki. Sprzedają mydło i powidło: od straszliwie słodkich "konfietów", przez groszek w puszkach i dżem, po sznurek i baterię. Ekspedientka, młodziutka dziewczyna z włosami ukrytymi pod chustką, wydaje towar, a należność zapisuje w zeszyciku. "Ludzie oddają mi pieniądze, gdy tylko dostaną zasiłek albo pensję, jeśli mają pracę. Ja też znam terminy ich wypłat, więc wiem, kiedy mogę przypomnieć im o długu" - śmieje się. Czy wie, gdzie leży Polska? "Oczywiście, za Rosją" - odpowiada rezolutnie.

Kobiety pracują również w niewielkiej kawiarni ulokowanej w lokalnej siedzibie gruzińskiego Ministerstwa ds. Uchodźców i Zakwaterowania. Mają pełne ręce roboty, bo w budynku mieści się również biuro Wysokiego Komisariatu ONZ ds. Uchodźców. Lepią więc gruzińskie pierogi chinkali dla urzędników ministerstwa i UNHCR, a także zapiekają serowe chaczapuri dla czeczeńskich uchodźców, którzy przychodzą na zajęcia zespołu ludowego. Nastolatki uczą się tradycyjnych czeczeńskich tańców razem z młodymi Kistami.

Bo integracja uchodźców z Czeczenii z miejscową ludnością to najważniejszy cel polskiej pomocy rozwojowej w Dolinie Pankisi. Czeczeńcy, którzy uciekli ze swego kraju przed wojną, są bowiem całkowicie uzależnieni od pomocy humanitarnej, co potwornie ich frustruje, ale zarazem wtrąca w apatię. Jedynym rozwiązaniem tej sytuacji jest znalezienie im zajęcia. Właśnie dlatego dotację polskiego MSZ dostawały przede wszystkim te projekty, które przewidywały, że ramię w ramię będą w nich pracować uchodźcy i Kistowie.

Zdaniem specjalistów, takie działania pomocowe mają głęboki sens. "Sumy, jakie Polska przeznacza na pomoc rozwojową, nie są wielkie. Nie stać na na budowę dróg, mostów i autostrad, więc koncentrujemy się na mniejszych działaniach, które jednak przynoszą z czasem bardzo wymierne skutki. Nie rozwiążą z pewnością całościowych problemów edukacji, opieki zdrowotnej czy rynku pracy danego kraju, ale mogą być realną pomocą dla konkretnych ludzi. I swoistym zaczynem do dalszych działań" - mówi Jan Szczyciński z zajmującej się pomocą rozwojową organizacji Global Development Research Fund.