SYLWIA CZUBKOWSKA: Dlaczego coraz mniej młodych mężczyzn decyduje się iść na wyższe studia? Jeszcze w 2003 ponad połowę studentów stanowili panowie, ale w tym roku już tylko 33 procent.

IRENA KOTOWSKA*: Za te smutne dane w znacznej części odpowiedzialna jest likwidacja powszechnego poboru do wojska. Samotni i bezdzietni mężczyźni przestali mieć nad sobą straszak w postaci obowiązkowej służby wojskowej, więc teraz na studia czy do szkół policealnych idą tylko ci, którzy naprawdę chcą studiować. To pokazało, na jak kruchych podstawach był umocowany cały proces studiowania: zamiast uczyć się dla siebie, swojej kariery i przyszłego życia, mężczyźni powszechnie szli na studia, żeby uciec przed wojskiem.

Reklama

Więc teraz sytuacja się wyklarowała, bo studiować będą tylko ci naprawdę żądni wiedzy?

Tak, ale to nie oznacza wcale, że sytuacja będzie lepsza. Jesteśmy właśnie świadkami wyraźnego rozdzielenia się życiowych strategii kobiet i mężczyzn. Kobiety powszechnie -- bo proszę zauważyć, że aż dwie trzecie Polek studiuje i ta liczba rośnie z roku na rok -- stawiają na samorozwój, ciągłe kształcenie i karierę. To jest dla nich metoda na osiągnięcie życiowego sukcesu i poradzenie sobie na rynku pracy.

Reklama

Mężczyźni zaś niestety coraz częściej wybierają szybsze rozpoczęcie pracy, zamiast kontynuowania nauki. To może okazać się być materialnie opłacalne, ale tylko w krótkiej perspektywie. Bo niestety po latach mężczyźni okażą się mniej konkurencyjni na rynku pracy i ostatecznie stracą na decyzji o zaprzestaniu kształcenia.

Ale to chyba dobrze, że Polki tak gremialnie zaczęły doceniać wagę edukacji?

Oczywiście, trzeba się cieszyć z tego pędu dziewczyn do nauki. Ale niepokojące jest to, że ten proces nie jest równomierny u obu płci.

Reklama

Wcale nie jest również korzystny fakt, że kobiety przeważają wśród studentów nauk humanistycznych i społecznych.

Dlaczego?

Bo to oznacza, że w tych dziedzinach nauk zacznie dominować kobiecy punkt widzenia, co z kolei może doprowadzić do zakłamywania rzeczywistość. Inny ważny problem polega na tym, że po masowym odpływie mężczyzn, widmo bankructwa zagrozi prywatnym szkołom wyższym, które funkcjonowały w znacznej części dzięki fali studentów ukrywających się przed poborem do wojska. Nie mówiąc już o kłopotach demograficzno-matrymonialnych, jakie mogą wyniknąć z tej męskiej ucieczki od nauki.

Czy czeka nas również fala problemów matrymonialnych?

O tak. Jest przecież potwierdzone, że kobiety więcej niż niechętnie wiążą się partnerami gorzej wykształconymi niż one same. Mężczyźni nie mają takich obiekcji, bo przez wieki byli przyzwyczajeni do posiadania gorzej wyedukowanych żon. Jednak odkąd pojawiło się równouprawnienie, normą stało się, że dziewczyna po studiach szuka sobie chłopaka co najmniej tak samo dobrze wykształconego jak ona. Taki, który porzucił naukę po szkole średniej, jest już dla niej mało interesujący. Rośnie i kształci się nam więc spora fala przyszłych starych panien, które będą miały problemy ze znalezieniem sobie odpowiedniego partnera.

Więc co z tym problemem zrobić? Przecież nie przywrócimy powszechnego poboru tylko po to, by zmobilizować mężczyzn do studiowania.

Oczywiście że nie, zresztą przymus nigdy nie działa dobrze. Niestety jeżeli sami młodzi mężczyźni nie zauważą, że porzucanie nauki nie wychodzi im na dobre, to nikt ich do tego nie skłoni. Na szczęście jestem niemal pewna, że za jakiś czas młodzi Polacy to zauważą. Udowodni im to zresztą dobitnie rynek pracy, na którym będą zbyt słabi, więc będą mniej zarabiać. Bezsens porzucania nauki pokażą im też kobiety, które nie będą chciały takich mężów i ojców dla swoich dzieci. I wtedy studia znowu staną się dla mężczyzn wartością samą w sobie, a nie metodą, by wymigać się od niechcianej służby wojskowej.

*profesor Irena Kotowska, kierownik Zakładu Demografii SGH, w Diagnozie Społecznej 2009 badała kwestie edukacji