Urszula Zakrzewska-Działoszyńska z Dolnego Śląska od kilkunastu lat cierpi na cierpi na szpiczaka mnogiego, wyjątkowo złośliwy nowotwór szpiku kostnego. Nie pomagały jej żadne terapie. Od kilku miesięcy kobieta czuje się lepiej, bo przyjmuje najnowsze leki, nie ujęte jeszcze w katalogu Narodowego Funduszu Zdrowia. To tak zwana chemioterapia niestandardowa, której nie refunduje NFZ.
Kiedy z początkiem tego roku Zakrzewska-Działoszyńska złożyła wniosek o przedłużenie terapii, Fundusz odpowiedział, że nie może nawet rozpatrzyć jej wniosku. Dlaczego? Bo nie podpisał jeszcze umów ze szpitalami, które miałyby świadczyć takie leczenie. "Jeśli nie dostanę tego leku, będzie dla mnie tragedia" - mówi Zakrzewska-Działoszyńska. Dla niej lek to jedyna nadzieja.
Od 1 stycznia w całym kraju szpitale, zamiast rozpoczynać leczenie pacjentów, odsyłają ich do innych ośrodków, a nawet przerywają już rozpoczęte terapie. To efekt wydanej w listopadzie decyzji prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, że tak zwaną niestandardową chemioterapię może prowadzić o połowę mniej niż dotychczas szpitali.
"Nie ma żadnych zmian w przepisach określających zasady dostępu do chemioterapii niestandardowej" - zapewniał na specjalnie zwołanej konferencji wiceszef ministerstwa zdrowia Marek Twardowski. Dodawał, że chorzy mogą być leczeni w tych samych placówkach, co w zeszłym roku. A chaos w szpitalach nazwał... "pewnym zamieszaniem interpretacyjnym".
"Lekarze powinni dopytać o interpretację przepisów w oddziałach NFZ" - dodawał szef Funduszu Jacek Paszkiewicz. Twierdził również, że przepisy nie zostały zmienione, a chemioterapię niestandardową mogą oferować nie tylko szpitale zatrudniające konsultantów, ale wszystkie, które robiły to dotychczas. Konsultanci muszą jedynie opiniować wnioski o finansowanie tej terapii.
To jednak nie jest prawda. Urzędnicy NFZ podpisywali przecież umowy na chemioterapię niestandardową w 2010 tylko z placówkami zatrudniającymi konsultantów. "Tak rozumieliśmy przepisy" - mówi krótko rzeczniczka NFZ w Krakowie Aleksandra Kwiecień.
Czytaj dalej >>>
Teraz urzędnicy czekają na nowe zarządzenie prezesa Paszkiewicza. "Dopiero ono pozwoli nam podpisać kolejne umowy" - mówi Jacek Kopocz z NFZ w Katowicach.
Do tego czasu nic się nie zmieni. "Kontrakt z NFZ to umowa cywilno-prawna, która na dziś mówi wyraźnie: w moim szpitalu nie wolno nam przyjmować chorych na niestandardową terapię. Żeby się to zmieniło, muszę mieć na biurku nowe pismo od Paszkiewicza" - mówi profesor Cezary Szczylik ze szpitala przy Szaserów w stolicy.
W podobnym tonie wypowiada się krajowy konsultant w dziedzinie hematologii, profesor Wiesław Jędrzejczak. "Takie leczenie jest niezwykle kosztowne. Żaden lekarz nie podejmie decyzji o jego zastosowaniu, póki nie będzie absolutnej pewności, że wolno mu to zrobić. Kiedy do szpitala przychodzi kontrola z NFZ, musimy im pokazać podstawę prawną, na podstawie której leczymy. Zacytowanie słów prezesa Funduszu to za mało" - mówi profesor Jędrzejczak.
Ale nawet jeśli NFZ wyda nowe zarządzenie, problem nie zostanie natychmiast rozwiązany. Fundusz będzie musiał bowiem podpisać nowe umowy ze szpitalami, poprzedzone specjalnym konkursem. A to może trwać tygodniami.
"Będzie dobrze, jeśli cała procedura skończy się w maju" - mówi prezes Polskiej Koalicji Organizacji Pacjentów Onkologicznych Jacek Gugulski. "Nie ma wątpliwości, że to wszystko było zrobione specjalnie, żeby zaoszczędzić na ciężko chorych pacjentach" - dodaje.