Strąk, która od dziesięciu lat, zajmuje się poszukiwaniem nowych domów dla noworodków, tłumaczy, dlaczego największym problem polskiej adopcji jest opieszałość sędziów rodzinnych. I alarmuje, że "okna życia" nie spełniają swojego zadnia.

O sędziach rodzinnych

Reklama

Do naszego ośrodka trafiają noworodki, których biologiczni rodzice zrzekli się praw do nich. Jeśli w ciągu sześciu tygodni nie zmienią zdania, zaczynamy procedurę z rodzicami, którzy zakwalifikowali się do adopcji. Tylko od sądu zależy, jak długo ona potrwa. Dobry sędzia od ręki przyjmuje oświadczenie biologicznej matki o zrzeczeniu się praw, następnie szybko analizuje dokumenty rodziców adopcyjnych i wysyła faksem pismo do kuratora, który ma się z nimi spotkać u nich w domu. Wszystko jednego dnia. Później dokumenty wracają również faksem i tydzień po rozpoczęciu procedury dziecko może pójść do nowego domu. Ale kiedy sąd jest oporny, zakłada sprawę matce w sprawie zrzeczenia się praw rodzicielskich i wyznacza jej termin za kilka albo kilkanaście dni. Dokumenty rodziców adopcyjnych też muszą odleżeć swoje na półce. Zdarza się, że zanim sędzia wyda zarządzenie o wysłaniu kuratora do rodziny adopcyjnej, mija nawet półtora miesiąca. Rekordzistą był tu jeden ze śląskich sądów, któremu procedura zajęła 8 miesięcy. Kiedy dzwoniłam i dopytywałam się, dlaczego to tak długo trwa, słyszałam: A dlaczego to panią tak interesuje? Pani nie jest przecież stroną w sprawie.

O tzw. oknach życia

Kiedy okna życia pojawiły się w Polsce, wszyscy twierdzili, że to wspaniałe rozwiązanie. Bo kobiety będą mogły zostawić w nich dzieci, a one od razu będą trafiać do adopcji. To bzdura! Z oknami życia mamy wielki problem. Do mojego ośrodka trafiła niedawno dwójka takich dzieci i zrobiło się straszne zamieszanie. Zaczęło się od tego, że szpital powiadomił o tych dzieciach sąd. Jednocześnie policja zgłosiła sprawę do prokuratury, a ta założyła sprawę, by szukać matki biologicznej. Pytam: po co? Skoro mówi się, że bez żadnych konsekwencji można zostawić w tych oknach życia dziecko? Udało mi się jednak ubłagać sędzię, by ustanowiła mnie kuratorem dla tych dzieci. Kiedy zapytałam w prokuraturze, ile czasu zajmie uregulowanie ich sytuacji prawnej usłyszałam, że nawet do dwóch lat! Przecież to czysty idiotyzm: przez te dwa lata dzieci nie mogłyby przecież pójść do adopcji. Nie pozwoliłam, żeby tak to się skończyło. Złożyłam tyle pism do sądu rodzinnego, że ostatecznie udało się wywalczyć uregulowanie sytuacji prawnej jednego dziecka po czterech, a drugiego po sześciu miesiącach. I to była naprawdę bardzo szybka procedura.

Reklama

Pokażmy sędziom dzieci

Współpraca ośrodków adopcyjnych z sędziami rodzinnymi wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby każdy z nich choć raz osobiście zobaczył placówkę opiekuńczą, w której mieszkają dzieci przeznaczone do adopcji. Moją współpraca z pewną sędzią zaczęła się układać zdecydowanie lepiej od momentu, kiedy zaprosiłam ją na piknik rodzin adopcyjnych. Wspaniała atmosfera, szczęśliwi ludzie, roześmiane dzieci. Powiedziałam jej: "Niech pani patrzy, to owoc naszej współpracy". Rozpłakała się.

Reklama

Byłoby doskonale, gdyby relacje ludzi prowadzących ośrodki adopcyjne z sędziami były właśnie współpracą, a nie ciągłą walką. A dziś niestety tak czasem bywa. To dlatego tyle maluchów mieszka w polskich domach dziecka.

Nigdy nie zapomnę przypadku noworodka z mózgowym porażeniem: w Polsce bez szans na adopcję. Udało nam się znaleźć dla niego rodziców ze Stanów Zjednoczonych. Takich, którzy nie tylko chcieli mu zapewnić dom, ale i systematyczną rehabilitację. Kiedy ci ludzie pojawili się w sądzie rodzinnym usłyszeli, że aby adoptować to dziecko muszą mieszkać w Polsce przez pół roku! Inne sądy wymagają 2-3 tygodni, ale ten konkretny uznał, że "kontakt" rodziców zagranicznych z dzieckiem musi wynieść 6 miesięcy. Tłumaczyłam sędziemu, że kandydaci na rodziców nie mogą przecież wszystkiego rzucić i zostać w Polsce. Nie słuchał. W końcu przyprowadziłam to chore dziecko do sądu i posadziłam je sędziemu na biurku. Powiedziałam, że jeśli nie wyda zgody na adopcję, będzie skazane na życie w ośrodkach pomocy społecznej. Dopiero wtedy sędzia zmienił zdanie. Dziś ta dziewczynka doskonale funkcjonuje u swoich amerykańskich rodziców.