Anna Monkos: Co pan robi jako rzecznik praw dziecka, by ułatwić adopcję?

Marek Michalak:* Przede wszystkim przeprowadzam systematyczne kontrole domów dziecka. Niektóre są zapowiedziane, inne nie. Jeżdżą na nie moi pracownicy, ale również ja sam. Takie kontrole odbywały się przez cały ubiegły rok i trwają również teraz. W ciągu ostatnich kilku miesięcy wykryliśmy kilkanaście rażących nieprawidłowości.

Reklama

Czego dotyczą?

Dzieci z uregulowaną sytuacją prawną. Co powinien zrobić dom dziecka, kiedy trafia do niego dziecko, którego rodzice zrzekli się praw rodzicielskich albo zostały im one odebrane? Oczywiście od razu zgłosić do ośrodka adopcyjnego, że ma u siebie takie dziecko - po to, by od razu zacząć szukać mu nowego domu. W wyniku naszych kontroli okazało się, że, niestety, nie zawsze tak się dzieje. Mamy kilkanaście przypadków dzieci, gdzie takie kroki nie zostały podjęte. Jedno z tych dzieci ma 5 lat, od dwóch i pół mogło by pójść do adopcji, ale nikt o tym nie powiadomił ośrodka adopcyjnego! I to dziecko może być skazane na życie w domu dziecka.

Reklama

Jak to możliwe?

Pracownicy tłumaczyli, że nie mieli wiedzy, że te dzieci mają uregulowaną sytuację.

Wierzy pan w to? Pojawiają się głosy, że pracownicy domów dziecka nie chcą oddawać wychowanków do adopcji, bo boją się straty pracy. Jeśli nie będzie dzieci , nie będzie sensu ich utrzymywania.

Reklama

Chcę wierzyć, że to niemożliwe. I że zawsze na pierwszym miejscu jest dobro dziecka.

W przypadkach, o których pan mówi, tak nie było.

Ewidentnie. I podjąłem już odpowiednie kroki. Wystąpię w najbliższym czasie do ministrów sprawiedliwości i pracy o podjęcie działań, które zapobiegną takim sytuacjom. Do Najwyższej Izby Kontroli wystąpię natomiast z wnioskiem o przeprowadzenie wspólnej z Rzecznikiem Praw Dziecka kontroli procedur, stosowanych w poszczególnych domach dziecka. A do organu prowadzącego wystąpiłem o podjęcie działań dyscyplinarnych względem osób, odpowiedzialnych za te zaniedbania.

Jakie są inne problemy polskiego systemu adopcyjnego?

To dzieci, które niepotrzebnie trafiają do domów dziecka i innych placówek opiekuńczych. Bywa niestety tak, że dzieci są umieszczane w placówkach z tzw. względów socjalnych. I nie mówię o sytuacjach, kiedy nie mają co jeść. Zdarza się, że powodem jest zbyt mały metraż mieszkania! Bardzo często występuję do wójtów, burmistrzów z apelami o zamianę mieszkania dla konkretnej rodziny, bo mam sygnały, że jeśli tego nie zrobimy, dzieci mogą trafić do domów dziecka.

Kto podejmuje decyzję o umieszczeniu dziecka w placówce opiekuńczej ze względu na zbyt mały metraż mieszkania?

Wnioskować mogą o to przeróżne osoby i instytucje, pracownicy socjalni, kuratorzy, ale również nauczyciele czy nawet sąsiedzi. Ostateczną decyzję zawsze podejmuje oczywiście sąd rodzinny.

Czytaj dalej >>>



"DGP" postuluje, aby ministerstwo sprawiedliwości przeprowadziło szkolenia dla sędziów rodzinnych. Co pan o tym sądzi?

Wszyscy - także sędziowie - muszą się szkolić. Rozmawiałem już o tym z ministrem sprawiedliwości Krzysztofem Kwiatkowskim, który okazał ogromne zrozumienie. Uważam, że sędziowie rodzinni powinni przechodzić szkolenia w zakresie psychologii i pedagogiki. Kolejny pomysł podsunęła mi sędzia Anna Maria Wesołowska. Ona proponuje, by akta wszystkich spraw, które dotyczą losów dzieci, otrzymywały w sądach rodzinnych specjalną, priorytetową pieczęć. To byłby sygnał, że sprawa jest pilna i musi być rozpatrywana w specjalnym, przyspieszonym trybie. Uważam, że to jest bardzo dobry pomysł. Decyzje dotyczące dzieci muszą być podejmowane szybko, jak w pogotowiu ratunkowym. Dzieciństwo ma się tylko raz. Jeśli sprawy, dotyczące dzieci - np. adopcji - toczą się miesiącami czy latami, w efekcie odbiera się im szansę, by to dzieciństwo było szczęśliwe.

Eksperci postulują też, by każdy sędzia rodzinny choć raz w swojej karierze odwiedził dom dziecka.

Bardzo słusznie. Mam nadzieję, że większość to robi. Ja uważam, że każdy, kto w swojej pracy zajmuje się dziećmi, powinien to zrobić.

Myśli pan, że jest jakakolwiek szansa, by życie w domu dziecka było szczęśliwe?

Dom dziecka jest instytucją. A człowiek jest tak skonstruowany, że potrzebuje bliskości, ciepła, miłości. Nawet najlepsza instytucja nie pozwoli w pełni tych potrzeb zrealizować. Razem z moimi pracownikami odwiedziliśmy kiedyś ośrodek adopcyjny dla niemowląt w Otwocku. Było tam 30 maleńkich dzieci: od tych, które dopiero się urodziły po kilkumiesięczne. Trzydzieścioro dzieci! I absolutna cisza. Ona mnie uderzyła. Zapytałem opiekunki, jak to możliwe. Wszyscy przecież wiedzą, że wystarczy jedno małe dziecko, a w domu jest harmider. W odpowiedzi usłyszałem, że przychodzi taki moment, że dzieci przestają płakać. Na trzydziestkę tych maluchów są tylko trzy opiekunki. To nie wystarczy, aby zapewnić dzieciom ciepło, jakiego potrzebują. Kiedy stamtąd wychodziliśmy, wszyscy - łącznie z kierowcą - mieliśmy łzy w oczach.