Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się docentem Zbigniewem Religą w 1986 roku, po wykonanym przez niego udanym przeszczepie serca. Wszystko przez poglądy polityczne kardiochirurga.

"Prezentuje opozycyjne do władz poglądy. Podczas dyskusji prowokuje tematy polityczne o charakterze negatywnym. Z rozmów, jakie prowadzi doc. Z. Religa, wynika, iż dysponuje materiałami i wydawnictwami podziemnymi, jakkolwiek sam ich nie kolportuje" - donosił agent SB.

Reklama

Akcji rozpracowywania profesora nadano kryptonim Unikat. Sieć informatorów bezpieki, donoszących na Zbigniewa Religę, była gęsta - pisze "Wprost". Do teczki trafiały nawet szczególy ze spotkań towarzyskich, w jakich uczestniczył kardiochirurg.

"Figurant w dniu 27.02.1987, będąc pod wpływem alkoholu przekazał swój samochód do prowadzenia swemu koledze dr. Janowi B., który był również pod wpływem alkoholu. Zatrzymany przez funkcjonariuszy wywołał awanturę. Od kierowcy dr. B. pobrano krew, która po badaniu zawierała 2,1 promila. Figurant, wykorzystując swój status zawodowy i związaną z tym pozycję społeczną, stara się wymusić m.in. na Kolegium ds. Wykroczeń w Zabrzu umorzenie sprawy wobec dr. B" - cytuje tygodnik fragmenty dokumentów z teczki profesora.

SB szukała haków na Zbigniewa Religę. Podejrzewała na przykład, że kardiochirurg zarabia na sprzedaży zastawek serca na Zachód. Te informacje nie potwierdziły się jednak. Ostatni donos na Religę pochodzi z 20 czerwca 1989 roku.

Sąd lustracyjny potwierdził, że Zbigniew Religa nigdy nie współpracował z SB. Profesor, choć miał taką możliwość, nigdy nie poznał nazwisk konfidentów. "Nie interesowało go, kto i dlaczego na niego donosił" - mówi tygodnikowi "Wprost" jego żona Anna.